... Siostra moja (na zdjęciu), gdy rozpoczął się napad uciekła razem z Garbowskimi do pobliskiego zagajnika. W pewnym momencie dziecko przypomniało sobie, że „tatuś w domu śpi". Pobiegła do domu. Obudziła ojca i razem zaczęli uciekać w stronę zarośli. Bandyci zauważyli uciekających i puścili za nimi serię z karabinów. Ojciec doznał kilku lżejszych ran, Halinkę trafiono w plecy tzw, kulą rozrywającą. Oboje upadli w bruzdy kartofli. Oprawcy sądzili, że zabili oboje, więc zatrzymali się, żeby zapalić papierosy i odwrócili się. Ojciec to widział. Wziął córkę na ręce i chciał uciec w pobliskie żyto. Niestety. Musiał ją położyć, bo wnętrzności dziecka były na piachu. Dziecko jeszcze żyło. Ojciec zerwał się z ziemi, dopadł żyta i pobliskich krzaków. Ocalał! Przez całe życie miał w uszach ostatni krzyk dziecka „oj tatusiu, tatusiu!". Za ojcem puszczono serię z karabinu, podziurawiono mu tylko kożuszek, który miał zarzucony na bieliznę. Bandyci dopadli dziecka i dobili wbijając w jej ciało 17 pchnięć bagnetem. Mścili się na zwłokach dziecka, że ojcu udało się uciec. [Relacja Barbary Zarówny z d. Sztandara, "Na Rubieży" 99/2008, str. 54.] | |