Wspomnienia Ryszarda Bujalskiego

 

W moich wspomnieniach pragnę odtworzyć skrócony rys historyczny Białostoku, wraz kilkoma rodzinnymi i jak kontrowersyjnymi zdarzeniami z okresu okupacji Zdaję sobie sprawę, że moje wspomnienia mogą być dla czytającego zbyt fantastyczno tragiczne, ale są prawdziwe, a niektóre zaliczam do zapomnianych i przemilczanych nawet przez mieszkającą tam ludność.

 Przyszedłem na świat 10 VIII 1929r. na najwyższym wzgórzu kolonii Jamki, ale okoliczności rodzinne zaprowadziły do Białostoku, gdzie jako świadek uczestniczył w życiu wsi ukraińskiej, gdy każdy dzień okupacyjny przynosił niespodzianki.

Białostok - wieś ukraińska, oddalona o osiem kilometrów na południe od Torczyna, w tym trzy kilometry od kolonii Jamki, i ~25 km od Łucka. Bogata w obfite pola uprawne, łąki i nawet bagna. Położona nad rzeką Czarnohustka, z zakolami wiejącymi się z powodu małego spadu. W centrum wsi na wzgórzu dominowała murowana cerkiew z XVIII wieku, od strony północnej cerkwi, resztki starego muru.- szczątki ruin klasztoru Bazylianów, założonego przez Hulewiczów. Mieszkało tu tylko dwie rodziny polskiego pochodzenia oraz samotny starszy Żyd.
W 1545r. wieś była własnością Wańki, Romana i Olechny Białostockich, którzy byli zobowiązani do zaopatrywania dwu horodni do zamku Łuckiego.
W 1636r. Semen Hulewicz, pisarz ziemski, a potem prawosławny biskup przemyski zakłada w Białostoku monastyr prawosławny.
W 1649r. wieś należała już do Pawła Hulewicza z Wojutyna. Sukcesorowi Hulewicza wciąż się parcelowali z Władykami. Władycy z Łucka mieli tu letnią rezydencję.
Od1848r. wieś należała kolejno do Żabokrzyckich, Hułobeckich.
W II połowie XIX w. Mebertowie nabyli ~30 h. gospodarstwo w Białostoku rozdzielające posiadłości Krutia i Dulskiego. W 1897r. to gospodarstwo otrzymała Karolina Bujalska z domu Danowska.

W 1938 r., moi rodzice, Antonina i Zbigniew Bujalscy, zostali właścicielami tego gospodarstwa rolnego i zamieszkali na stałe.

Przed 1939 r., przez kilka kolejnych lat Kwiatkowski (zamieszkały w Wojutynie) z Dulskim prowadzili spór w sądzie o ~100h. majątek, który zakończył się na korzyść Dulskiego.
Po 17.09.1939r. w niedalekiej odległości od wzgórza cerkiewnego w Białostoku, zbudowano triumfalną bramę powitalną na cześć wkraczających wojsk radzieckich. Przywitanie było bardzo radosne i hałaśliwe. Rozpoczęły się długie przemówienia. Propagandziści krytykowali przeszłości i zapowiadali świetlaną przyszłość. Uroczystość uzupełniano piosenkami, w tym „katiusza”. Żołnierze byli zmęczeni, smutni i niechętni do rozmów. 

W pierwszych dniach po wkroczeniu panowała radość wśród mieszkańców. Rozpoczęto parcelację ziemi Dulskiego. Nasiliły się wizyty „enkawudzistów” i przesłuchiwania rodziców w domu, a później w Torczynie. 
Z nieustalonych przyczyn rodzinne zabudowania gospodarcze spłonęły. Zarekwirowano trzy pokoje i urządzono ośrodek zdrowia i mieszkanie dla lekarki i pielęgniarki. Mieszkamy w jednym pokoju z kuchnią.
Młodzież ukraińska przechodziła obok naszego domu i śpiewała dumki, ale najczęściej brzmiały one inaczej, najczęściej były wyraźnie nieprzyjazne. Rówieśnicy, ukraińscy koledzy ze szkoły byli również dumni, szczęśliwi i patrzyli na mnie z góry, jak zwycięzcy. W miarę swych możliwości musiałem się dostosowywać do nowych uwarunkowań. Sąsiedzi, Ukraińcy, demonstracyjnie zmienili swój stosunek do Polaków, w tym i do mojej rodziny. Pozdrawiali niechętnie, nie zdejmowali już czapek i nie mówili „dobryj deń” Oczekiwali od władzy nowych porządków. Pojawiły się kolejki przed sklepem. W domu prowadzono już rozmowy cicho w obawie przed podsłuchem sąsiadów i wiszącą zdradę w powietrzu, a Ukraińcy demonstrowali swe zwycięstwo nad Polakami.. Gdy pojawiły się kolejki przed sklepem zaczęto mówić „Nie tak miało być”.
Od 20.01 1940r. Zbigniew Bujalski w więzieniu. Podczas bardzo niskiej temperatury nocą deportowano rodzinę Dulskich. Rodzina Bujaskich ucieka nocą z Białostoku przed zbliżającą się czerwcową deportacją, aby w 1941r. tu wrócić. Po krótkim pobycie odwiedziły nas najbliższe sąsiadki Ukrainki. Byliśmy zaskoczeni ich obecnością, a szczególnie okazaną wrażliwością i dawną serdecznością. W koszykach przyniosły mleko, chleb, słoninę i inne artykuły niezbędne w najbliższych dniach. Po latach okazało się, że ich mężowie składali w NKWD niekorzystne zeznania w sprawie aresztowanego Zbigniewa, mego ojca.

Rozpoczynaliśmy budować życie od nowa. Znikło widmo przymusowej wędrówki na daleki wschód, ale podświadomie nie czuliśmy się bezpiecznie. Żyliśmy z mieszanymi uczuciami wśród miejscowej ukraińskiej społeczności, której zachowanie często było kontrowersyjne, a nawet wrogie - nieliczne jednostki. Celem naszym była niezależność, samowystarczalność, wolność i zadowolenie z tego co mogliśmy, w sposób niekonfliktowy, osiągnąć do własnej dyspozycji. Uprawialiśmy tylko kilka hektarów ziemi na własny użytek. Największym problemem było znalezienie chętnego do wykonania odpłatnej orki, zasiewu, zwózki zbiorów i omłoty zbóż. Polacy, mieszkańcy kolonii Jamki, pomagali, ale zawsze po zakończeniu własnych prac polowych. Miejscowi mieszkańcy usprawiedliwiali się brakiem wolnego czasu lub zakazem miejscowych „prowodyrów”. Dzięki posiadanym umiejętnościom organizacyjnym mamusi, byliśmy samowystarczalni, ponieważ pokochaliśmy niezależność uzyskiwaną poprzez własną pracę. Pozostała część ziemi leżała odłogiem.
Aktywiści miejscowi często mówili: „Smert, smert Lacham smert żydowsko - moskowskyij komuni”. Udawaliśmy, że nie słyszymy. Znajomi Ukraińcy przestali nas już dostrzegać, kłaniać się i odpowiadać na nasze tradycyjne pozdrowienia.
Dla podkreślenia radości mieszkańców z powstającej „wolnej Ukrainy”, obok cerkwi, na południowym krańcu wzgórza, mieszkańcy usypali ziemny pomnik (kilkumetrowa, zmniejszona konstrukcja pomnika Kościuszki w Krakowie). Każdy mieszkaniec był zobowiązany przepracować przy budowie pomnika. Ja również musiałem uczestniczyłem w tej akcji. Wchodziłem na szczyt pomnika i oglądaliśmy panoramę miejscową.

Przypominam też sobie kilka charakterystycznych wydarzeń które przeżyliśmy, a teraz wspominam je z mieszanymi uczuciami. Działo się to tak dawno - w 1942r.
W pochmurny dzień, przechodziłem obok domu sąsiada, Matwiejczuka, przed którym stała duża grupa rówieśników miejscowych. Zatrzymali mnie. Następnie namówili syna właściciela domu, Miszkę, aby pokazał mi swą moc wyzwolonego Ukraińca i który pamięta, że: ”teper tut bude samostijna Ukraina”. Ze strachem, obudził się we mnie duch podjęcia wezwania do walki. Jednak zastrzegłem, że zebrani nie będą się wtrącać. Warunki przyjęto. Miszka z długą rózgą rzucił się na mnie. Podczas pierwszego uderzenia, wyrwałem mu rózgę. i zapytałem: „a teraz co dalej". Nastąpiła konsternacja, wszyscy milczeli, na twarzach widziałem wrogość i zaciśnięte wściekle usta z nieudanej mej klęski. Rzuciłem rózgę pod nogi Miszki i odszedłem z obawą, że może teraz nastąpić zbiorowy atak. Śmiałkowie stali w milczeniu, a ja spokojnie dotarłem do domu.
Administracja niemiecka rozpoczynała organizować w Białostoku duże gospodarstwo „Liegenschaft”, z trzech gospodarstw (Dulskiego, Bujalskiego i Krutia), obok siebie położonych. A więc, poproszona (w przypadku odmowy wydadzą nakaz) nas na zmianę miejsca pobytu z Białostoku na Jamki.
Mamusia udała się na Jamki w celu rozpoznania przydatności zaproponowanych zabudowań poniemieckich. Po rozpoznaniu wracała piechotą, polnymi drogami, z Jamek do Białostoku, spotkała młodego Ukraińca, dalszego sąsiada. Nazwiska już nie pamiętam. Zatrzymał się i przystąpił do rozmowy. Po krótkiej wymianie zdań, postawił pytanie. „Co by się stało w przypadku zamordowania was w tym miejscu naszego dzisiejszego spotkania?” Mamusia odpowiedziała: „Nic. Tylko miałby pan na sumieniu mnie i moje dzieci, oczekujące na mój powrót”. Nie odpowiedział: „'Rozstali się w milczeniu. Każdy poszedł w swoją stronę. Mamusia wróciła do domu zaniepokojona o dalszą naszą przyszłość. Często powtarzała ostatnie słowa, które usłyszała: ”Teper tut bude samostijna Ukraina”. Starsi Ukraińcy, oceniali ogólną sytuację krytycznie i często, ale bardzo cicho, mówili: ”Ne było jak za Polszczy”.

Przystąpiliśmy do przygotowania przydzielonych pomieszczeń, do zamieszkania. Na nasze szczęście w tym okresie była wspaniała pogoda. Jak Administracja niemiecka przyspieszyła do organizowania gospodarstwa „Liegenschaft”, to my byliśmy już przygotowani do przeprowadzki. Polacy, przyszli pracownicy nowo powstającego gospodarstwa w Białostoku, po rozładowaniu swego sprzętu domowego, pomagali nam w transporcie naszego dobytku na Jamki. Przeprowadzka odbyła się bardzo szybko. Zamieszkaliśmy w budynkach poniemieckich, wśród znanych nam mieszkańców.

Polacy, którzy zamieszkali w naszym domu w Białostoku w 1943r. zostali zamordowani i spaleni. Z ~50 osób uratowało się tylko dwoje dzieci: sześcioletni chłopiec i dziewczynka. Chłopiec wymknął się i schował w agreście. Następnego dnia, pracownicy gospodarstwa, zaopiekowali się dziećmi i odwieźli ich do Torczyna. Szczątki spalonych ciał wrzucono do piwnicy i tam nadal spoczywają.

Obecnie w miejscu opisanej tragedii, pozostała studnia, a obok stoją skromne budynki, w których mieszkają Ukraińcy i udają, że nic nie wiedzą o tej tragedii.. 

Podświadomie jestem przekonany, że zorganizowane gospodarstwo „Liegenschaft” zmusiło nas do wysiłku, przy zmianie miejsca zamieszkania, ale ochroniło moją rodzinę przed tragedią i dlatego odczuwam niepokój przemilczenia tragicznej śmierci ~50 osób.

Na zakończenie wspomnień proszę o pomoc przy odtworzeniu wykazu osób zamordowanych w 1943 roku w Białostoku i odnalezienie ocalałych dzieci.

 

W 2007/9 odwiedzałem wraz z córkami i wnukiem Białostok. Z przyjemnością jechaliśmy drogą asfaltową, Znikła dawna struktura wiejska, pola są przygotowane do uprawy kołchozowej. Zobaczyliśmy wieś zelektryfikowaną, ale nie mogłem odnaleźć wielu dawnych zabudowań: dwóch młynów o napędzie wodnym, stawów rybnych, rzeki w dawnym korycie, która zamieniła się w strumyk, dawnej rezydencji Władyków i otaczających dużych drzew, pomnika upamiętniającego powstanie „Samostijnej Ukrainy” w 1941r. Mieszkańcy, jak dawniej, jedni pracowali, inni odpoczywali, ale do rozmowy z obcymi byli niechętni. Na stawiane pytania o przeszłości odpowiadali: „Ne znaju”. Spotkałem tylko jedną starszą mieszkankę Białostoku, Marię Kondratowicz, która po podaniu swego nazwiska odpowiedziała: A ja pamiętam jeszcze imiona rodziców i braci taty. Bezbłędnie je wymieniła. Rozmowę zakończyła słowami: „Takie były dziwne czasy, a teraz też inne”.

Ryszard Bujalski, lipiec 2009


W styczniu 2012 r. otrzymałem dodatkowe informacje (listy Pań Eugenii Kaliszerek, Stanisławy Morawek, Ireny Piliszewskiej, kopię artykułu z "Gazety Polskiej" z dnia 23 lipca 2008r., oraz przeprowadziłem rozmowy telefoniczne z Panią Ireną z rodziny Piliszewskich) o tragedii w Białostoku, która w skrócie przebiegała następująco:

 

„Najmłodszy brat ojca, Ryszard, miał wtedy 16 lat. Był łącznikiem w polskich oddziałach samoobrony. Dużo czasu spędzał poza domem. Często w nocy, przychodził w umówione miejsce. W parku otaczającym rozpadającą się rezydencję, pod krzakiem czerwonych porzeczek, ojciec kładł niezbędne przedmioty.

W nocy z 10 na 11 lipca 1943r. pod krzakiem, jedzenia nie było (przesyłki), ale Ryszard nadal czekał. Ryszard usłyszał przeraźliwe krzyki od strony domu. Zbliżył się ostrożnie pod dom. W oknie zobaczył ojca stojącego, szykującego się do ucieczki - wyskoku. W tym momencie spostrzegł również Ukraińca, który z całej siły wbił kosę w plecy ojca. Ojciec spadł na ziemię przed domem. Z innego pokoju dobiegał przeraźliwy krzyk siostry Stasi. Błagała o życie. Nagle krzyk umilkł. Przerażony Ryszard oddalił się od miejsca tragedii. Z daleka zobaczył płonący dom.
Później Ryszard spotkał mieszkankę wioski, która opowiadała: Stasia była dosłownie pocięta na kawałki. Głowy zamordowanych osób poodcinano, powbijano na żerdzie i wystawiono przy drodze biegnącej w kierunku Sadowa, obok zgliszczy.

W najbliższą niedzielę, gdy wierni opuszczali kościół w Torczynie, na placu przykościelnym stał wóz z dwoma skrzyniami – trumnami i dwóch mężczyzn. Jeden z nich powiedział: przywieźliśmy ludzi z majątku w Białostoku, którzy zostali zamordowani i spaleni. Domyślam się, że ofiary zostały pochowane na cmentarzu w Torczynie, który został po 1945r. całkowicie zniszczony. Założono w tym miejscu park spacerowy z pomnikiem „Sława bohaterom 1941 - 1945” . Patrz w załączeniu zdjęcia. A w 2006r. postawiono na byłym cmentarzu kaplicę i tablice z nazwiskami mieszkańców parafii.

Ocalał: Ryszard Piliszewski, syn Andrzeja ur. w 1927r. - naoczny świadek torturowania siostry Stanisławy i ojca Andrzeja. „Mój ojciec Ryszard ocalał tylko dlatego ze nie było go wtedy w domu” - Grażyna Piliszewska -Niebylecka.

Zamordowani: Andrzej Piliszewski, Albin Piliszewski lat 21, Mieczysław Piliszewski lat 31, Antoni Piliszewski lat 33, Stanisława Piliszewska lat 25.

 

Po zakończeniu odtwarzania tragedii pomyślałem, że mój dom rodzinny stał się granicą przejścia z życia do śmierci. Ta śmierć była tragiczna dla ofiar i najgorsza dla najbliższych, a szczególnie dla matek i dzieci.

Podczas dwukrotnego pobytu na Wołyniu, nie spotkałem już dawnych „bohaterów”. Rozmawiałem z mieszkańcami. Większość mieszkańców wsi Białostok najchętniej unikała tematu tragedii. Odpowiadali, że nic nie wiedzą, poza Marią Kondratowicz. 
Ciekawe jak mieszkańcy przeżywają i czy noszą w sobie wstyd, poczucie winy? Czy nosili i noszą zwątpienie, rezygnację, a może nawet rozpacz, ze przyjęta forma walki i niszczenie dóbr materialnych nie przyniosła zapowiadanego dobrobytu. 

Przez 66 lat przeżywam nadal to „piekło i raj”. Jednocześnie dziwię się jak na świecie ludzkość buduje nadal podobne wydarzenia w różnych częściach świata, ukierunkowanych przez „wielkich tego świata” kosztem „maluczkich”.


Ryszard Bujalski, styczeń 2012, brysio80(at)interia.pl

Zdjęcia od autora z Białostoku i z TorczynaStrona o Białostoku.

 

---------------

Wybór wspomnień.