Wspomnienia Ryszarda Bujalskiego
W moich wspomnieniach pragnę odtworzyć skrócony rys historyczny Białostoku, wraz kilkoma rodzinnymi i jak kontrowersyjnymi zdarzeniami z okresu okupacji Zdaję sobie sprawę, że moje wspomnienia mogą być dla czytającego zbyt fantastyczno tragiczne, ale są prawdziwe, a niektóre zaliczam do zapomnianych i przemilczanych nawet przez mieszkającą tam ludność. Przyszedłem na świat 10 VIII 1929r. na najwyższym wzgórzu kolonii Jamki, ale okoliczności rodzinne zaprowadziły do Białostoku, gdzie jako świadek uczestniczył w życiu wsi ukraińskiej, gdy każdy dzień okupacyjny przynosił niespodzianki. Białostok - wieś ukraińska, oddalona o osiem kilometrów na południe od Torczyna, w tym trzy kilometry od kolonii Jamki, i ~25 km od Łucka. Bogata w obfite pola uprawne, łąki i nawet bagna. Położona nad rzeką Czarnohustka, z zakolami wiejącymi się z powodu małego spadu. W centrum wsi na wzgórzu dominowała murowana cerkiew z XVIII wieku, od strony północnej cerkwi, resztki starego muru.- szczątki ruin klasztoru Bazylianów, założonego przez Hulewiczów. Mieszkało tu tylko dwie rodziny polskiego pochodzenia oraz samotny starszy Żyd. W 1938 r., moi rodzice, Antonina i Zbigniew Bujalscy, zostali właścicielami tego gospodarstwa rolnego i zamieszkali na stałe. Przed 1939 r., przez kilka kolejnych lat Kwiatkowski (zamieszkały w Wojutynie) z Dulskim prowadzili spór w sądzie o ~100h. majątek, który zakończył się na korzyść Dulskiego. W pierwszych dniach po wkroczeniu panowała radość wśród mieszkańców. Rozpoczęto parcelację ziemi Dulskiego. Nasiliły się wizyty „enkawudzistów” i przesłuchiwania rodziców w domu, a później w Torczynie. Rozpoczynaliśmy budować życie od nowa. Znikło widmo przymusowej wędrówki na daleki wschód, ale podświadomie nie czuliśmy się bezpiecznie. Żyliśmy z mieszanymi uczuciami wśród miejscowej ukraińskiej społeczności, której zachowanie często było kontrowersyjne, a nawet wrogie - nieliczne jednostki. Celem naszym była niezależność, samowystarczalność, wolność i zadowolenie z tego co mogliśmy, w sposób niekonfliktowy, osiągnąć do własnej dyspozycji. Uprawialiśmy tylko kilka hektarów ziemi na własny użytek. Największym problemem było znalezienie chętnego do wykonania odpłatnej orki, zasiewu, zwózki zbiorów i omłoty zbóż. Polacy, mieszkańcy kolonii Jamki, pomagali, ale zawsze po zakończeniu własnych prac polowych. Miejscowi mieszkańcy usprawiedliwiali się brakiem wolnego czasu lub zakazem miejscowych „prowodyrów”. Dzięki posiadanym umiejętnościom organizacyjnym mamusi, byliśmy samowystarczalni, ponieważ pokochaliśmy niezależność uzyskiwaną poprzez własną pracę. Pozostała część ziemi leżała odłogiem. Przypominam też sobie kilka charakterystycznych wydarzeń które przeżyliśmy, a teraz wspominam je z mieszanymi uczuciami. Działo się to tak dawno - w 1942r. Przystąpiliśmy do przygotowania przydzielonych pomieszczeń, do zamieszkania. Na nasze szczęście w tym okresie była wspaniała pogoda. Jak Administracja niemiecka przyspieszyła do organizowania gospodarstwa „Liegenschaft”, to my byliśmy już przygotowani do przeprowadzki. Polacy, przyszli pracownicy nowo powstającego gospodarstwa w Białostoku, po rozładowaniu swego sprzętu domowego, pomagali nam w transporcie naszego dobytku na Jamki. Przeprowadzka odbyła się bardzo szybko. Zamieszkaliśmy w budynkach poniemieckich, wśród znanych nam mieszkańców. Polacy, którzy zamieszkali w naszym domu w Białostoku w 1943r. zostali zamordowani i spaleni. Z ~50 osób uratowało się tylko dwoje dzieci: sześcioletni chłopiec i dziewczynka. Chłopiec wymknął się i schował w agreście. Następnego dnia, pracownicy gospodarstwa, zaopiekowali się dziećmi i odwieźli ich do Torczyna. Szczątki spalonych ciał wrzucono do piwnicy i tam nadal spoczywają. Obecnie w miejscu opisanej tragedii, pozostała studnia, a obok stoją skromne budynki, w których mieszkają Ukraińcy i udają, że nic nie wiedzą o tej tragedii.. Podświadomie jestem przekonany, że zorganizowane gospodarstwo „Liegenschaft” zmusiło nas do wysiłku, przy zmianie miejsca zamieszkania, ale ochroniło moją rodzinę przed tragedią i dlatego odczuwam niepokój przemilczenia tragicznej śmierci ~50 osób. Na zakończenie wspomnień proszę o pomoc przy odtworzeniu wykazu osób zamordowanych w 1943 roku w Białostoku i odnalezienie ocalałych dzieci.
W 2007/9 odwiedzałem wraz z córkami i wnukiem Białostok. Z przyjemnością jechaliśmy drogą asfaltową, Znikła dawna struktura wiejska, pola są przygotowane do uprawy kołchozowej. Zobaczyliśmy wieś zelektryfikowaną, ale nie mogłem odnaleźć wielu dawnych zabudowań: dwóch młynów o napędzie wodnym, stawów rybnych, rzeki w dawnym korycie, która zamieniła się w strumyk, dawnej rezydencji Władyków i otaczających dużych drzew, pomnika upamiętniającego powstanie „Samostijnej Ukrainy” w 1941r. Mieszkańcy, jak dawniej, jedni pracowali, inni odpoczywali, ale do rozmowy z obcymi byli niechętni. Na stawiane pytania o przeszłości odpowiadali: „Ne znaju”. Spotkałem tylko jedną starszą mieszkankę Białostoku, Marię Kondratowicz, która po podaniu swego nazwiska odpowiedziała: A ja pamiętam jeszcze imiona rodziców i braci taty. Bezbłędnie je wymieniła. Rozmowę zakończyła słowami: „Takie były dziwne czasy, a teraz też inne”. Ryszard Bujalski, lipiec 2009 W styczniu 2012 r. otrzymałem dodatkowe informacje (listy Pań Eugenii Kaliszerek, Stanisławy Morawek, Ireny Piliszewskiej, kopię artykułu z "Gazety Polskiej" z dnia 23 lipca 2008r., oraz przeprowadziłem rozmowy telefoniczne z Panią Ireną z rodziny Piliszewskich) o tragedii w Białostoku, która w skrócie przebiegała następująco:
„Najmłodszy brat ojca, Ryszard, miał wtedy 16 lat. Był łącznikiem w polskich oddziałach samoobrony. Dużo czasu spędzał poza domem. Często w nocy, przychodził w umówione miejsce. W parku otaczającym rozpadającą się rezydencję, pod krzakiem czerwonych porzeczek, ojciec kładł niezbędne przedmioty. W nocy z 10 na 11 lipca 1943r. pod krzakiem, jedzenia nie było (przesyłki), ale Ryszard nadal czekał. Ryszard usłyszał przeraźliwe krzyki od strony domu. Zbliżył się ostrożnie pod dom. W oknie zobaczył ojca stojącego, szykującego się do ucieczki - wyskoku. W tym momencie spostrzegł również Ukraińca, który z całej siły wbił kosę w plecy ojca. Ojciec spadł na ziemię przed domem. Z innego pokoju dobiegał przeraźliwy krzyk siostry Stasi. Błagała o życie. Nagle krzyk umilkł. Przerażony Ryszard oddalił się od miejsca tragedii. Z daleka zobaczył płonący dom. W najbliższą niedzielę, gdy wierni opuszczali kościół w Torczynie, na placu przykościelnym stał wóz z dwoma skrzyniami – trumnami i dwóch mężczyzn. Jeden z nich powiedział: przywieźliśmy ludzi z majątku w Białostoku, którzy zostali zamordowani i spaleni. Domyślam się, że ofiary zostały pochowane na cmentarzu w Torczynie, który został po 1945r. całkowicie zniszczony. Założono w tym miejscu park spacerowy z pomnikiem „Sława bohaterom 1941 - 1945” . Patrz w załączeniu zdjęcia. A w 2006r. postawiono na byłym cmentarzu kaplicę i tablice z nazwiskami mieszkańców parafii. Ocalał: Ryszard Piliszewski, syn Andrzeja ur. w 1927r. - naoczny świadek torturowania siostry Stanisławy i ojca Andrzeja. „Mój ojciec Ryszard ocalał tylko dlatego ze nie było go wtedy w domu” - Grażyna Piliszewska -Niebylecka. Zamordowani: Andrzej Piliszewski, Albin Piliszewski lat 21, Mieczysław Piliszewski lat 31, Antoni Piliszewski lat 33, Stanisława Piliszewska lat 25.
Po zakończeniu odtwarzania tragedii pomyślałem, że mój dom rodzinny stał się granicą przejścia z życia do śmierci. Ta śmierć była tragiczna dla ofiar i najgorsza dla najbliższych, a szczególnie dla matek i dzieci. Podczas dwukrotnego pobytu na Wołyniu, nie spotkałem już dawnych „bohaterów”. Rozmawiałem z mieszkańcami. Większość mieszkańców wsi Białostok najchętniej unikała tematu tragedii. Odpowiadali, że nic nie wiedzą, poza Marią Kondratowicz. Przez 66 lat przeżywam nadal to „piekło i raj”. Jednocześnie dziwię się jak na świecie ludzkość buduje nadal podobne wydarzenia w różnych częściach świata, ukierunkowanych przez „wielkich tego świata” kosztem „maluczkich”.
|
Zdjęcia od autora z Białostoku i z Torczyna. Strona o Białostoku.
|