Pamiętnik Jerzego Dytkowskiego

Rokitno Wołyńskie 1920-1944


wstęp - rozdziały 1-10rozdziały 11-20rozdziały 21-30rozdziały 31-40rozdziały 41-47komentarze czytelników


41. NE UBYWAJ SOKOŁYKU MIJU DETYNU.

Tego dnia wieczorem według rozkazu dowódcy, wyruszyłem z Peresiek w kierunku na północ. Nałożone na mnie zadania, aczkolwiek trudne i niebezpieczne – przyjąłem z zadowoleniem. Jak wynika z treści rozkazu, dowódca darzył mnie zaufaniem, którego postanowiłem nie zawieść. Marsz odbywał się w szyku ubezpieczonym, poprzez bagniste uroczyska i dzikie ustronia, znane tylko przewodnikom partyzanckim. Szedłem obok przewodnika w straży przedniej i byłem zaskoczony jego dziwnym zachowaniem. Dawał on tajemnicze znaki ręką i nakazywał zatrzymanie się i ciszę. Cóż to za niebezpieczeństwo – pomyślałem. Tymczasem przewodnik badając kierunek wiatru, schylił głowę do ziemi i zawył wilczym głosem. Następnie podniósł głowę w górę, skręcił ją w bok , i tą samą drogą skłaniał ją ponownie ku ziemi nie przerywając wycia. Odniosłem wrażenie, że te odgłosy wydobywają się wokół nas zewsząd z tysięcy gardzieli rozwścieczonych bestii, bo wycie było niewyobrażalnie dzikie i tak straszne, że pomimo poczucia bezpieczeństwa, włosy jeżyły mi się na głowie. Byliśmy pod wrażeniem tajemniczej, niemalże organowej siły dzikiego wycia. Nagle, zdawałoby się jak od machnięcia czarodziejskiej różdżki wszystko ucichło i przestrzeń leśna wypełniła się ponownie niewysłowionym spokojem i urokiem puszczy leśnej. Oszołomiony wsłuchiwałem się w urok tej ciszy, jaką nie można sobie wyobrazić w normalnych warunkach. A była ona tak wielka, jakby zamarło wszelkie życie w puszczy, a żaden żyjący w niej zwierz nie odważył się ją zamącić. Wydało mi się nawet, że martwe gałązki drzew zawisły w bezruchu na podobieństwo nas, ludzi, którzy zatrzymali się tutaj, aby podziwiać ten urok puszczy!
- Zawyj jeszcze raz – rzekłem po chwili przewodnikowi.
- Oho ! Teraz można by i 100 razy, ale wilcy już się nie odezwą – stanowczo zaprzeczył przewodnik.
- A to dlaczego ? – zapytałem.
- Bo na mój głos odpowiedziała młodzież niedoświadczona, której obecnie w leśnych stadach jest bardzo dużo. Starzy rodzice chodzą na łowy, a młodzież pozostawiają pod opieką doświadczonych i niedołężnych dziadków tzw. „piastunów". W wilczym stadzie – mówił przewodnik – jest taki przyrodzony, instynktowny podział czynności, kiedy rodzice pełnosprawni, w trosce o wyżywienie stada, udają się po zdobycz, do pilnowania młodzieży w bezpiecznym miejscu, pozostawiają piastunów, w celu sprawowania opieki nad młodym pokoleniem i uczenia ich wilczych nawyków. Naśladując ten wilczy głos, pozorowałem łowcę niosącego zdobycz, na co zareagowała młodzież demonstrując dzikość i nienasycone wilcze apetyty. Mój fałszywy głos w tejże chwili był jednak rozpoznany przez piastunów, którzy natychmiast poskromili niedoświadczonych i przestrzegli o niebezpieczeństwie ze strony zbliżającego się człowieka. Posłuszna wilcza młodzież zamilkła i już nie odezwie się -–zapewnił człowiek lasu.
- A skąd ta twoja pewność, że wilcze stado zareagowało na zbliżanie się z naszej, a nie z przeciwnej strony uzbrojonych ludzi ? – zapytałem.
- Oto może pan być spokojny, bo my idziemy pod wiatr i gdyby z przeciwnej strony jacyś ludzie zdążali w naszym kierunku, wilki zwęszyliby ich wcześniej, niż my zdradziliśmy swoją obecność – zapewnił.
- To oznacza, że obecność wilczego stada, przed nami zapewnia nam bezpieczną drogę?
- Tak i to najskuteczniej – stwierdził przewodnik.

Wobec tak fachowo rozpoznanego bezpieczeństwa, ruszyliśmy raźniej wykorzystując krótkość dnia o tej porze roku. Idąc nadal obok przewodnika, zadawałem mu mnóstwo pytań i z ciekawością wysłuchiwałem jego wyjaśnień i pouczeń, dotyczących poznawania zjawisk, piękna i uroku wołyńskiej puszczy leśnej. Czas upływał szybko, a długie cienie drzew, sygnalizowały zbliżający się wieczór. Przewodnik mój rozejrzawszy się wokół, nagle zatrzymał się i rzekł : proponuję zatrzymanie się na nocleg. Obok znajduje się źródełko, można w nim zaczerpnąć wody na herbatę i napoić konie, a drzewa na ognisko jest tutaj pod dostatkiem. Zapewnienia były obiecujące, więc zatrzymałem pluton, a chłopaki raźno zaprzątnęli się obok wozów, przygotowując kocioł do gotowania zupy. Przewodnik dźwignął ciężką kłodę i rzucił ją obok wozu. 
- Co to jest ? – zapytałem.
- To jest ul leśny panie komendancie. Będziemy mieli słodzoną herbatę na kolację - wyjaśnił.
Kłodę tą ułożywszy odpowiednio, rozłupał siekierą, a skłębiony rój pszczół, zebrał i zakopał w błocie. Następnie przyniósł paproci i porozkładał na niej plastry miodu. Jak oceniłem na oko, było tego miodu ponad 10 kg.
- Czy nie można było zebrać nieco miodu, ale nie niszczyć pszczelej rodziny ? – zapytałem. 
- Dobieranie miodu w czasie kiedy pszczółki są skłębione, zawsze oznacza, że rodzina zginie, jeśli nie my, to uczyniliby podobnie sowieccy partyzanci. Ileż to tysięcy takich leśnych barci ubiegłej zimy Sowieci zrzucili z drzew, a ile tysięcy jeszcze tej zimy zniszczą. Całe szczęście w tym, że dużo dzikich pszczół ma gniazda w dziuplach i chcąc wybrać zapasy, należałoby drzewo ściąć, a to nie zawsze jest możliwe – wyjaśnił przewodnik. 
Tego wieczoru przy ognisku rozmyślałem nad lekarstwem dla chorych partyzantów jakie stanowił miód leśny. Przewodnik informował mnie o wartości tego leku. Podkładając do ogniska nasycone woskiem polana rozłupanego ula, nagle przypomniałem sobie znamienną wypowiedź pewnego ukraińskiego bartnika. Pamiętam jak na rynku w Rokitnie stał przy pełnej beczce tego cennego produktu leśnego i głośno zachwalał jego przyjemny smak i zapach, taniość, wartość odżywczą i bezcenne właściwości lecznicze. Stwierdzając jednak brak nabywców, zrozpaczony załamał ręce i rzekł: „Ech lude lude, abo wy hroszy, abo rozumu ne majete” ! Gdyby ten poczciwiec – pomyślałem – ujrzał teraz w kniei tysiące zniszczonych uli żywych rodzin pszczelich, to powiedziałby pewnie, że u tych ludzi i serca także nie ma ! Co pomyślałby ten prosty kmieć, gdyby miał świadomość, że w tym samym czasie, wykształceni doktrynerzy usilnie pracowali nad zniszczeniem dorobku całej ludzkości i przy pomocy zwyrodnialców pokroju hitlerowców, własowców, banderowców, wszelkiego rodzaju faszystów i innych pomyleńców, pchnęli ludzkie społeczeństwa do ludobójstwa ! Jak by określił tych, co święcą siekiery dla swych nienasyconych morderczych celów, pchają do najokrutniejszych zbrodni, niszcząc nie tylko pszczele ale i ludzkie rodziny. Tak rozmyślając przesiedziałem przy ognisku do północy, a wyznaczywszy dwóch następnych do czuwania – ułożyłem się do snu. 
Po porannej pobudce, i rozmowie z przewodnikiem stwierdziłem, że klucząc tak po niedostępnych wertepach wśród bagien, do celu dotrzemy dopiero trzeciego dnia. Po drodze czeka nas jeszcze jeden nocleg. Jak informował przewodnik, po całodziennym marszu minęliśmy miejscowość na wysokości Woronówki. Na naszej drodze, a raczej bezdrożu, ujrzeliśmy wśród gęstych zarośli chatkę. Tu będziemy nocować – powiedział przewodnik. To jest chatka znjomego bartnika, o której bulbowcy nie wiedzą. Wewnątrz jednak nie było nikogo i chatka wydała mi się niezamieszkałą, ale przewodnik był innego zdania. Powiedział, że ludzie leśni zachowują się podobnie jak wilki. Są czujni i dopiero jak zwęszą bezpieczeństwo, zdradzają swoją obecność. W tym czasie, któryś z żołnierzy zakrzątnąwszy się przy rozniecaniu ognia na kominku stwierdził, że palenisko jest ciepłe i znalazł jeszcze tlejący się węgielek. Było to świadectwem, że w chatce przed kilkoma godzinami ktoś palił ogień. Żołnierze i przewodnik zakrzątnęli się przy wozach, a ja wyszedłem na obejście, aby zapoznać się z warunkami bytowania leśnego człowieka. Ciemność jaka zapadała w gęstej mgle utrudniała moją obserwację, ale ja tak cichaczem przechodziłem obok krzaków azalii, nagle dotarł do mnie odgłos płaczu dziecka. Zatrzymałem się i natężywszy słuch badałem skąd dochodzi dziecięce kwilenie, zrobiłem jeszcze kilka kroków i tu jakby spod ziemi wyrosła, stanęła przede mną kobieta i błagalnie krzyknęła : „ Ne ubywaj sokołyku” ! „Ne ubywaj detynu sokołyku mij, ne ubywaj ...” !
- Nie bójcie się kobieto – odezwałem się uspakajająco – ja nie zabijam... Uspokójcie się, waszemu dziecku nie stanie się krzywda !
Lecz kobieta jak oszalała, klęcząc obejmowała moje kolana i precz lamentowała. „Sokołyku ne ubywaj detynu”. Na głos rozpaczliwej prośby wyrażonej w języku ukraińskim, przyleciało kilku żołnierzy i przyświecając łuczywem, uspakajali desperatkę upewniając, że my jesteśmy polskimi partyzantami i nie zabijamy dzieci, ale to nie odnosiło skutku. Dopiero kiedy podszedł przewodnik i przemówił do matki gwarą miejscowych Mazurów i oznajmił, że jest przyjacielem jej brata, wymieniając jego imię i nazwisko, drżąca ze wzruszenia i kurczowo tuląca swoje dziecko czuła matka – uspokoiła się. Chwyciła wiklinową kolebkę i swoją rozpłakaną pociechę, kierując się do chatki, gdzie na kominku wesoło trzaskał rozniecony ogień, a miny życzliwe współczujących jej żołnierzy, stwarzały atmosferę bezpieczeństwa i przyjaźni. Toteż czuła matka zawiesiwszy u sufitu kolebkę z dzieckiem, uklękła na środku chatki i zanosiła modły dziękczynne za cudowne ocalenie jej dziecka. Przyglądaliśmy się jej z głębokim współczuciem, a kiedy zakończyła modły do Najświętszej Marii Panny, dziękowała nam obiecując codzienną modlitwę na naszą intencję. Następnie podeszła do kolebki i schyliwszy się nad nią, piersią karmiła dziecko, które posilone zasnęło w spokoju.
Żołnierze w tym czasie przy rozpalonym ogniu na podwórzu, odgrzali ugotowaną na poprzednim postoju grochówkę, konsumując ją z wilczym apetytem, a przewodnik napełniwszy swoją menażkę – podał kobiecie mówiąc: posilcie się naszą grochówką i zjedzcie kawałek mięsa, bo wy przecież karmicie niemowlę. Później poczęstujemy was dobrą herbatą słodzoną miodem – dodał.
- Bardzo dziękuję Wam dobrzy ludzie i wybaczcie, że nie mam Was czym ugościć, bo ja nie gospodyni tej chatki, tak samo jak Wy niespodziewanym gościem tylko. Mnie gorzko los doświadczył, a strach przypędził w nieznane. Więc czyją jest ta chatka ? – zapytałem.
- Tu mieszka mój brat pasiecznik, a ja do niego przyleciała schować się od męża, który chciał mnie i dziecko zabić – mówiła łkając.
- Jak to ? Was żonę i matkę niemowlęcia chciał zabić powiadacie ? – pytałem.
- Tak panie, bo ja Laszka, a mój mąż Ukrainiec – odpowiedziała.
- To okrucieństwo i zwyrodnienie !..
- Tak, tak, zwyrodnienie – przerwała. Ukraińce teraz swoje żony Polki i własne dzieci zabijają. Ja jestem ze wsi Potasznia – mówiła – a we wsi po jednej stronie rzeczki mieszkają Mazurzy, a po drugiej Ukraińcy. Przed wojną to była zgoda, a przyjazne dobrosąsiedzkie stosunki dawały okazję do wspólnych zabaw i wzajemnego poznawania się i zawierania mieszanych małżeństw. Nasi chłopcy żenili się z Ukrainkami , a Ukraińcy brali sobie za żony nasze dziewczęta. Tak to ja nieszczęsna trafiła za mąż za Ukraińca. Ślub braliśmy w kościele, a mój mąż przyjął wyznanie rzymskokatolickie. Żyliśmy ze sobą w zgodzie i miłości, ale jak Polska utraciła swoją niepodległość, a naszą wioskę zaczęli nawiedzać agitatorzy "samostyjnyki”, obiecując „Wilnuju Ukrainu” i nawołując do przywrócenia mołojeckiej sławy kozaczej, tak zupełnie ogłupili naszych chłopców i współżycie popsuło się. Z takiego potajemnego schodu mój mąż przychodził pijany i zły. Z byle powodu łajał, że wstyd powtarzać, a bił czym popadło i tak mocno, że ja po takim skatowaniu po kilka dni chorowała. Najgorsze było to fatalne układanie się stosunków rodzinnych, bo ja mieszkałam u męża rodziców i mnie nie miał kto bronić. Wszyscy bracia męża byli zagorzałymi „samostyjnykami” i zamiast mnie bronić, jeszcze zachęcali – krzycząc: „Ubyj, ubyj Laszku kob ne smerdyła w naszej ukraińskoj chati”. Jedyną osobą współczującą mnie była jego matka, ale stając w mojej obronie panicznie bała się własnych synów. Poczciwina przeczuwała to najgorsze i aby zapobiec zbrodni, zawsze podkradała się i podsłuchiwała narady OUN-owców. Toteż pewnego wieczoru wpadła do chaty jak oparzona – wołając : „Zosiu doroheńka, bery detynu i utikaj żywo, a to Iwan sicho dnia jak szczo pryjde to ubyje tebe i detynu ! Zosiu utykaj” ! – wołała zrozpaczona i zadyszana matka. „Ony wże naradyły sia sichodnia poubywaty żynok Laszek i ditej kotrych Laszky rodyły ...! Zosiu utikaj” !
Posłyszawszy taką przestrogę jedynej przyjaciółki, tak jak stałam, chwyciwszy dziecko i kołyseczkę, wybiegłam jak oszalała do ogrodu i w pole aż do lasu. Leciałam jak szalona, bo wydawało mi się, że on mnie pędzi, więc zamiast drogą do Antolina, skierowałam się w las i przybiegłam do chatki brata ledwo żywa. Podobnie jak panowie nie zastałam ja tu nikogo, ale na palenisku kominka był jeszcze ogień co świadczyło, że brat jest w pasiece, albo na polance. Kiedy nadszedł brat i zobaczył mnie, od razu domyślił się co mnie spotkało. Do Antolina jednak nie zabrał mnie twierdząc, że Iwan może mnie tam znaleźć i jako żonę zabrać do domu i wtedy postanowioną zbrodnię wykonać. Aby udaremnić ten zwyrodniały zamiar, nakazał mi stale tutaj przebywać w ukryciu. Jak panowie widzą mieszkam tu bo muszę ratować życie.
- To pani tu samotnie mieszka ? – zapytałem.
- Nie zupełnie sama, bo brat chociaż mieszka w Antolinie, bywa tu często, bo ma kawał łąki rządowej i pasiekę w lesie. Z tego powodu częściej niż w domu, przebywa w chatce, wraz ze mną – mówiła matka. Teraz poszedł do Antolina po wóz, bo zamierza siano zwozić.
- Jak długo zamierza brat ukrywać panią na tym pustkowiu ? – zapytałem.
- Brat mówił mi, że tu bezpieczniej i jeżeli Wujkowcy nie wzmocnią Samoobrony w Antolinie, to on z rodziną także tu zamieszka. Zbudował w lesie ziemiankę i trzyma w niej zapasy żywności na całą zimę.

Wchodząc, rozmowę przerwał przewodnik oznajmiając, że zjawił się bartnik, mieszkaniec chatki, którego przedstawiam.
- Siostra powiedziała, że pan poszedł do Antolina…
- Zgadza się, rzeczywiście wybrałem się w drogę, ale z daleka posłyszałem głosy waszej grupy ludzi z taborem konnym. Zadawałem sobie pytanie, kto zna przejście na moją wysepkę wśród bagien i zawróciłem, aby sprawdzić, czy przejdą obok, czy też natkną się na chatkę. Krzyk siostry upewnił mnie, że tak się stało, więc przyśpieszyłem kroku. Dla zachowania ostrożności obszedłem półkole i nagle poczułem zapach strawy gotowanej na mięsie, a zbliżając się pod wiatr, na tle ognia rozpoznałem Boczkowskiego z Antolina. Wtedy wiedziałem już, że moimi gośćmi są Wujkowcy – wyjaśnił bartnik.

Utrzymywanie stałej łączności między Oddziałem w Peresiekach, a placówką na Średniaku, wymagało zapewnienia bezpieczeństwa na trasie, a na niej znajdowała się chatka. Sprawę tego bezpieczeństwa i potrzebę wzmocnienia Samoobrony w Antolinie, omówiłem z bartnikiem i przewodnikiem i napisałem odnośny meldunek do Wujka. Aby przyśpieszyć takie działania, bartnik zobowiązał się zanieść ten meldunek natychmiast do Peresiek i osobiście doręczyć Wujkowi.

42. ZDRADA I ODRODZENIE

Na wyznaczone miejsce przybyliśmy szczęśliwie, ale zastałem tu pustkę ziejącego grozą pogorzeliska. Polska wieś Rudnia Lwa, po naszym odejściu została doszczętnie spalona. Teraz oglądałem jedynie zgliszcza wioski, z którą łączyły mnie szczególne więzi partyzanckie. Tu przecież na Średniaku rozpoczynałem swoją leśną służbę. Stąd ruszyła wyprawa na rozbrojenie warty w hucie i zorganizowanie zasadzki Gustawa na kolei. Tu, w tej wiosce, rozpoczynałem, i stąd prowadziłem wywiady i organizowałem cenne zaopatrzenie Oddziału. Z tej doliny otworzyłem dnia 7 grudnia 1943 roku zwycięski bój z silnią watahą rezunów ..., a dziś chodzę jak błędny rycerz i szukam śladów tego, co stanowiło dorobek wielu pokoleń dzielnych mieszkańców tej wioski ... Moje przygnębienie nie udzieliło się żołnierzom. Z wyrazu twarzy chłopców odczytuję ich pulsujące myśli ... Mam wrażenie , że za Mickiewiczem chcą teraz wykrzyczeć .... „ zemsta, zemsta, na wroga...” Przerywając te przykre odczucia, nakazałem podjechać końmi do stożka z sianem i nakarmić je, a później szukać na bagiennych wysepkach sadyb ludzkich. Niepodobna przecież aby wszyscy zginęli. Tu gdzieś muszą być ludzie. Moje przypuszczenia były słuszne, bo zwyczajem ludzi lasu jest obserwowanie przybyłych i kiedy ruszyłem ku bagnu, nagle jak spod ziemi wyrósł przede mną Józef Wenta, dowódca miejscowej Samoobrony. Uścisnął życzliwie podaną dłoń. Bardzo się ucieszył naszym przybyciem, a jego ciągle dobry humor udzielił się nam wszystkim. Mieszkał teraz w ziemiance, wśród niedostępnych bagien. Jego dom, który tak niedawno mieścił się sztab Wujka – był już spalony. Cała wieś poszła z dymem – informował. Spalili ją Niemcy i ukraińska policja z Rokitna. Nieszczęście to nastąpiło już na trzeci dzień po wymarszu naszej jednostki. Jaka szkoda, że nie było komu odebrać przestrogi od Jaworskiego – pomyślałem.
- Co się stało z ludźmi ? – zapytałem.
- Niemcy zabrali ich do Rokitna i zakwaterowali w pożydowskich mieszkaniach. Jednak młodzież, aby uniknąć mobilizacji do przymusowej pracy, ukrywa się po lasach i we wsi Staryki. Antoni Lech mieszka w ziemiance po sąsiedzku ze mną, ukrywa się, bo nie chce pokazać Niemcom swoje mleczne krówki i tłuste owce – informował Wenta.
- Jak z tego wynika, nie mam gdzie zakwaterować swojego plutonu – zauważyłem. 
- Wprost przeciwnie – rzekł Wenta – dla naszego wojska zawsze znajdzie się odpowiednie lokum, byleby tylko ten pluton zechciał pozostać w naszej okolicy. 
- Gdzie macie dla nas kwatery ? – zapytałem.
- W pięciu bunkrach, w lesie między Rudnią a Starykami.
Są teraz próżne. Bo ludzie na zimę wyprowadzili się do Staryk, a inni do Rokitna. Może pójdziemy obejrzeć – zaproponował.

Bunkry te, to tylko obiecująca nazwa, bo w rzeczywistości były to szałasy z drewnianych szczap obsypanych ziemią, stożkowo ułożonych, z otworem u szczytu, dla odprowadzenia dymów z ogniska. Nic jednak lepszego w tej okolicy nie było.
Zastałem szałasy w dobrym stanie i zakwaterowałem pluton. Następnie udałem się z kol. Wentą na oględziny zgliszcz, dla odnalezienia w nich potrzebnych do użytku przedmiotów. Tak chodząc po spalenisku jednej z zagród znaleźliśmy spalone zwłoki ludzkie. Ofiara była związana kolczastym drutem i jak z tego wynikało, żywcem wrzucona do płonącego budynku. Kol. Wenta po dokładnym obejrzeniu nadpalonych zwłok, rozpoznał w nich właściciela i gospodarza zagrody Wutkę. Co skłoniło okrutnych oprawców do takiego bestialstwa, nie czas było dociekać, więc zajęliśmy się pogrzebaniem męczeńskich zwłok na miejscu zbrodni. Badając teren, na którym miałem obowiązek roztoczyć ścisłą kontrolę zwiedziłem ziemiankową sadybę Wenty i podziwiałem pomysłowość budowy, nie tylko pomieszczeń mieszkalnych, śpiżarni i obórki dla krowy, ale i urządzeń obronnych w postaci podziemnego przejścia do zamaskowanych stanowisk strzeleckich, z których będąc pod osłoną, można było oddawać cenne strzały z bliska. Kol. Wenta do swej obrony posiadał kbk i 120 szt. naboi, 12 granatów i pistolet siódemkę z kilkoma magazynkami naboi. Ponadto dysponował dobrym tresowanym psem, który zwęszywszy obcego, umiał bezgłośnie alarmować o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Podobnie zbudowaną ziemiankę – twierdzę, posiadał obok Antoni Lech i inni mieszkańcy spalonej wioski. Tak oto twardzi i odważni Polacy, uparcie tkwili na swej ojczystej ziemi wedle słów roty ... „Twierdzą nam będzie każdy próg, tak nam dopomóż Bóg” !

Po takim rozpoznaniu terenu i dokonaniu wizyt w każdej rodzinnej ziemiance, oraz podporządkowaniu ich sobie służbowo, udałem się do Rokitna. Zabrałem ze sobą 16 uzbrojonych ludzi i obydwa naładowane mięsem parokonne wozy. Szedłem marszem ubezpieczonym, a kiedy dotarłem do znanej pozycji wyjściowej, wysłałem zwiad dla zbadania warunków bezpieczeństwa. Po odebraniu wizualnych sygnałów o wolnej drodze, rozdzieliłem ładunek mięsa między żołnierzy, i wyruszyłem na punkt przesyłek leśnych. Kol. Królikowski już czekał na mnie i niepokoił się, bo jego magazyn tym razem był przeładowany szczególnie. Odebrałem korespondencję z Ośrodka i przekazałem kierowaną z Oddziału. Moi ludzie przez cały czas znosili ćwiartki wołowego i baraniego mięsa, a z powrotem obarczeni świątecznymi paczkami dla partyzantów- wracali do wozów. Między licznymi pakunkami , znalazły się także dwie paczki adresowane dla Wujka. Nadawcą jednej był Ośrodek w Sarnach, druga paczka pochodziła od mieszkańców Rokitna. Byłem zadowolony z tego gestu pamięci dla naszego dowódcy, ale jeszcze więcej ucieszyły mnie ciężkie pakunki amunicji i granatów. Był także worek z solą kuchenną, paczka z lekarstwami i środkami do prania bielizny, oraz tłumok z bielizną ciepłą i garderobą dla plutonu kobiecego. O niczym tutaj nie zapomniano. Z tego powodu zamierzam złożyć meldunek o wyróżnienie pochwałą zespołu kobiecego zaopatrzenia z Rokitna, bo one najwięcej przyczyniły się wraz z Jankiem „Sokołem”, jedynym czynnym mężczyzną łącznikiem z Ośrodkiem – do obfitości darów. Z uwagi na ilość paczek świątecznych z Sarn, „Sokół” ostatnio był obciążony nadmiernie – zauważyłem.
Szczególnie wyróżniły się nasze członkinie – potwierdził Królikowski. Obecnie dużo paczek nadchodziło na znany adres Bogdana, a Genia, żona Bogdana, sama przynosiła je do mnie na punkt, bo „Pulmanoski” jeszcze jest chory i nie może dźwigać – powiedział.
- Jak to Pulmanoski ? Czy Bogdan jest w Rokitnie ? – zapytałem.
- Tak ale niezdrów, miał operację na przepuklinę i jak mi wiadomo, otrzymał zaświadczenie od lekarza w Sarnach, jakoby przez cały czas leżał w szpitalu i leczył to schorzenie.
- To dobrze, bo władze w Rokitnie nie wiedzą o tym, że Bogdan w tym czasie przebywał w lesie. To spryciarz, świetnie przemyślał swoją sytuację – zauważyłem.
- Tak, bo jak mi oświadczył – rzekł Królikowski, pełni on obecnie obowiązki Komendanta Odcinka, po odejściu Wróblewskiego,. Chociaż jest niezdrów, dużo pomaga Jankowi.
- Proszę pozdrowić Bogdana ode mnie i przekazać polecenie przybycia na Średniak, w celu porozumienia się ze mną. Na placówkę doprowadzi go kol. Wenta.

Po zakończeniu wizyty w punkcie przesyłek, udałem się w kierunku lasu, na pozycję wyjściową. Tym razem ładunek był na tyle obfity, że drogę powrotną odbywałem pieszo, ubezpieczając wozy. Idąc mimowolnie rozmyślałem o postępowaniu Wujka, który nie wspomniał mi o Pulmanoskim i obsadzeniu wakującego po Witalisie stanowisku. Może zrobił to celowo, aby nowego komendanta placówki zaskoczyć dobrą współpracą Odcinka. Wspomniał mi tylko, że na Ośrodku w Sarnach i ciągłym kontakcie z obywatelami Rokitna, bardzo mu zależy, bo przez Kostopol wszelka łączność z Okręgiem – jest nadal wykluczona. Nie wiedziałem do ostatniej chwili, że władzę na tym terenie, powierzy mnie i najbliższemu podwładnemu.
Uznałem, że dopiero rozmowa z Bogdanem wyjaśni wszystko ostatecznie, dostarczy mi on nie tylko aktualne informacje z frontu wschodniego, naświetli kluczowe problemy konspiracji w Rokitnik, sytuację Oddziału, omówi ze mną tajemnice dozbrojenia jednostki i ułatwi dobre ustawienie aktywu Odcinka. Nie możemy przecież zawieść zaufania dowódcy i po naradzie uczynimy wszystko, aby pracę naszego Odcinka usprawnić. Powróciliśmy na punkt postoju. Nakazałem odpoczynek żołnierzom i dobre nakarmienie koni, bo jutro, po obiedzie, nastąpi odmarsz z ładunkiem do Peresiek. Po rozstawieniu wart udałem się na odpoczynek, ale źle spałem tej nocy. Dziwny niepokój przypisywałem zmęczeniu. Rankiem, sam zająłem się segregacją i układaniem darów świątecznych na wozie, pozostawiając sól, amunicję i lekarstwa na następny transport. Po takim przygotowaniu myślałem tylko, aby wóz ze świątecznymi darami, szczęśliwie dotarł do Peresiek. Do podróży wyznaczyłem 10 – ciu dobrze uzbrojonych żołnierzy, a także przewodnika. Przekazałem im krótki meldunek dla Wujka o przebiegu akcji, nadmieniając o potrzebie udzielenia pochwały dla aktywu kobiet z Rokitna i wzmiankując o powrocie Pulmanoskiego ze szpitala. Po zakończeniu tych czynności postanowiłem przespać się, bo pomimo trudności, sprawy służbowe Bogu dzięki, jakoś wypadły pomyślnie. Tym razem jednak nie sądzony mi był spokojny wypoczynek, bo zaledwie zmrużyłem powieki, poczułem, że ktoś lekko trąca moje ramię.
- Czego chcesz ? – zapytałem przez sen nie otwierając oczu.
- Panie komendancie! – meldował wartownik. Rokitniaki przybyli z Oddziału i chcą z panem pilnie rozmawiać.
- Z Oddziału? – powtórzyłem. A co się stało ? – pytałem, tknięty złym przeczuciem. Wartownik odruchem ręki, tylko wskazał na wejście.
- Co się stało ? – powtórzyłem pytanie i zerwałem się na równe nogi.
- Już niczego nie należy posyłać do Oddziału – rzekł z rezygnacją plut. Hofman. Oddziału już nie ma w Peresiekach, bo odmaszerował do Przebraża – mówił Wołodkiewicz.
- No to trudno chłopcy, macie dla mnie jakąś korespondencję ? – pytałem. 
- Nie mam żadnego rozkazu ani żadnej korespondencji, bo kpt. Wujek wraz z całym sztabem i przybocznym plutonem, został aresztowany – odpowiedział z bólem i goryczą „Witalis”.
- Co ty mówisz, człowieku!.. aresztowany ? Przez kogo ? – pytałem wytrącony z równowagi.
- Przez Naumowców – brzmiała smutna odpowiedź.
- Co wy mówicie ...przecież nasz dowódca był z tym Oddziałem w bardzo dobrej i przyjacielskiej komitywie.... Czy miała miejsce jakaś awantura ? pytałem niedowierzając kolegom.
- Nie było żadnej awantury – mówił dalej Wołodkiewicz, tylko brak czujności. Nasz dowódca zapomniał, że „Walcząc z wrogiem, należy wystrzegać się przyjaciół” i zanadto ufał sojusznikom.
- Jak to się stało ? – pytałem coraz bardziej zaniepokojony.
- Mamy już pewność, że aresztowania naszego dowódcy dokonano w podstępny i nie licujący z dobrymi obyczajami sposób – mówił Wołodkiewicz. 
Po tak nieprzyjemnej informacji spoglądałem nieufnie na przybyłych, intuicyjnie wyczuwając, że z tym faktem niestety należy się pogodzić. „Witalis” naświetlił przebieg zdarzenia, które miało mieć obiecujące perspektywy, a zakończyło się haniebną zdradą.
Wiedzieliśmy, że nasz dowódca współpracuje z sowiecką partyzantką, gdyż w wołyńskich uwarunkowaniach była to rozsądna konieczność. Świadczyły o tym wspólne akcje bojowe, wymiana doświadczeń i utrzymywane stosunki przyjaźni z liniowymi dowódcami sowieckimi, tej miary jak generałowie Kowpak i Szytow. Młodsi oficerowie liniowi tych sztabowców, bywali częstymi gośćmi naszego kapitana, bo łączyło ich nie tylko dobro służby, ale wzajemna ludzka przyjaźń i sympatia do wzorowego oficera sojusznika. Kapitan Wujek zrośnięty z naszą tradycją bojową i wysokim poszanowaniem honoru oficerskiego, nigdy nie przypuszczał, że ci sami sojusznicy i koledzy jego szczerych przyjaciół, dopuszczą się zbrodni równającej się z metodami Dzyngis – Hana ! Wujkowi wschodnie obyczaje nie były dotychczas znane i nie uświadamiał sobie, że kontakt i przyjazne stosunki z liniowymi oficerami, są źle widziane przez towarzyszących im, przybocznych „politruków”, których funkcją jest podejrzewać i karać, niezależnie od dowodów i wielkości winy. Nasz szczery i niedoświadczony w tym względzie dowódca wpadł w sidła własnej łatwowierności i stał się ofiarą podstępu ze strony sojuszniczych oddziałów partyzanckich. Do jego aresztowania użyto celowo naumowców, aby odwrócić podejrzenia od szytowców i kowpakowców, chociaż oskarżenie na Wujka uknuli „politrukowie” tych właśnie oddziałów. Ostatnio wszystkim naszym żołnierzom było wiadome – bo Wujek nie ukrywał się z dobrą wolą sowietów odnośnie dozbrojenia jednostki i otrzymania od szytowców połowy zrzutu samolotowego, że niebawem nastąpi wyposażenie Oddziału w broń sowiecką i zapoznanie naszych oficerów z sowieckimi środkami minerskimi i akcją dywersyjną prowadzoną na kolejach. Jak z tego wynikało, umowa o przekazaniu połowy zrzutu już istniała. Toteż już na trzeci dzień po wymarszu kolegi na Średniak, do Peresiek przyleciał konny goniec i doręczył Wujkowi zaproszenie na przybycie całego sztabu do Zawołocza. Cel spotkania, rzekomo uroczyste przekazanie połowy otrzymanego zrzutu, zapoznanie naszych oficerów z materiałem minerskim i obowiązującym regulaminem postępowania, oraz towarzyskiego zbliżenia obydwu sztabów przy biesiadnym stole. Nasz dowódca, biorąc pod uwagę potrzebę takiej współpracy i towarzyskiego zapoznania się z „przyjaciółmi” – zarządził przygotowanie reprezentacyjnego plutonu przybocznego na najlepszych koniach i pełnego składu oficerów sztabu, przyzwoicie ubranych w wyjściowe mundury. Kapitan dosiadłszy swojej siwki reprezentował się świetnie i ruszył do sąsiadującego Zawołocza jak na paradę. Był to dzień 20 grudnia 1943 roku. Tam na miejscu został powitany jak na warunki partyzanckie, z należytymi honorami wojskowymi i gości zaproszono do pomieszczenia byłej szkoły, sadzając ich za biesiadne stoły. Okazało się, że „politruk” dokonujący rozsadzania gości, między naszych oficerów celowo umieszczał dwóch naumowców. Najstarszy z obecnych „politruk”, otwierając taką niezwykłą odprawę, wzniósł szklankę samogonu do góry, co było sygnałem do rozpoczęcia akcji. Naumowcy wstawszy ze swych siedzeń, zamiast podniesienia swoich napełnionych szklanek, chwycili ramiona naszych oficerów i momentalnie obezwładnili gości. W podobny sposób postąpiono z plutonem przybocznym. Przygotowanymi powrozami, powiązali rozbrojonych i poukładali ich na furmankach, które ruszyły w kierunku wschodnim. Na wschód momentalnie wycofała się cała jednostka Naumowa.
Wtedy dopiero Mazurzy Zawołocza dosiadłszy koni, przylecieli zaalarmować Peresiek, o haniebnym podstępie sowietów. Partyzanci, a przeważnie Mazurzy miejscowi znający wschodnie obyczaje, od razu uwierzyli doniesieniom swoich rodaków i wtedy dopiero nastąpiło poruszenie. Partyzanci z pobliskich wsi natychmiast opuścili Oddział udając się do swoich domów, aby tam, wzmocnić Samoobrony przed prawdopodobnymi napadami rezunów. Natomiast wśród partyzantów z dalszych okolic, powstała niesamowita panika. Jedyny oficer pozostały w Oddziale kol. Nauczyciela, kompletnie stracił głowę i nie mógł opanować wzburzenia. Patrząc na ten nieład i brak rutyny, pan Wróblewski z Klesowa, skrzyknął niesfornych i posłużywszy się niezwykłą energią i patriotyzmem, przywrócił jako taki porządek odmaszerowując z pozostałą grupą do Przebraża. Jak się zorientowałem, inżynier Wróblewski poprowadził pluton granatowych, ten z batalionu 202, partyzantów ze Stepańskiej Huty i tamtejszych okolic oraz gospodarczy pluton kobiet. Reszta partyzantów – jak się okazało – odeszła z jednostki. Nawet imiennik inżyniera podchorąży Wróblewski z Klesowa, szedł razem z nami i poprowadził około 40 ludzi, aby dołączyć do Satanowskiego. Wśród nas Rokitniaków też poszukiwał chętnych do służby w jednostce AL. My jednak jak widzicie kolego, odmówiliśmy kategorycznie, bo pragniemy nadal służyć w AK.

Nastąpiła ciężka chwila milczenia i zadumy nad przykrą, a nawet groźną sytuacją jaka zawisła nad placówką. Stała się ona teraz jedyną nadzieją Polaków zamieszkałych na naszym terenie. Mimowolnie spojrzałem po zebranych i stwierdziłem, że na ich twarzach malował się niewyobrażalny ból, doznana zniewaga i gorycz obrażonej dumy narodowej. Tak, nie miałem już wątpliwości, okazywana przyjaźń w Peresiekach, już wtedy wydawała się podejrzaną. Był nawet czas, kiedy ostrożnie zwracałem uwagę naszemu dowódcy, ale on wówczas skwitował mnie krótko mówiąc – Jeremicz, te sprawy zostawcie mnie! Teraz moje podejrzenia zostały potwierdzone, jednak metoda zastosowana przez „sojusznika” – uraziła nas wszystkich. To właśnie Witalis takie postępowanie nazwał, wyczynem Dzyngis-Hana, bo takim ono rzeczywiście jest i takim przejdzie do historii. Swoją drogą, dla rozładowania przykrej atmosfery i uzyskania większej wiedzy o tym, nad wyraz nieprzyjemnym wydarzeniu, postawiłem pytanie : czy istnieją jakieś dowody przeciwko Naumowcom, potwierdzające aresztowanie i skandalicznie poniżające potraktowanie naszego dowódcy i zaproszonego sztabu ?
Jak informował mnie alarmujący nas mieszkaniec wsi Zawołocze – mówił Witalis – tamtejsi Polacy, od początku wyczuli wrogi stosunek Naumowców do naszej partyzantki. Najbardziej uwidoczniło się to w krytycznym dniu zaproszenia naszego sztabu. Na ten dzień Naumowcy zamówili podwody, a podstawione furmanki, nakazali ukryć przed gośćmi. Przykre następstwa były już wtedy widoczne, ale uprzedzenie gości nie było możliwe. Polscy wieśniacy postanowili więc dokładnie śledzić każdy krok naumowców. Zawołoczanie znali intencje wznoszonego w trakcie przyjęcia toastu: „Za Polskę od morza do morza” i zamiar obezwładnienia naszych przez wykręcenie rąk, związanie i wyniesienie na przygotowane wozy. Nasz dowódca wtedy krzyczał: to podstęp i gwałt ! Jesteście w zmowie z banderowcami, ale w tym czasie usta gości były kneblowane, furmanki z aresztowanymi szybko odjechały, a za nimi wycofali się pośpiesznie wszyscy Naumowcy.
Dziękuję koledze za tak dokładną relację. Przyszło was tutaj 15 ludzi, a żołnierzami z Rokitna są Edward Wróblewski ps. Witalis, Alfons Wołodkiewicz ps. Wierszuł, Józef Staszewski ps. Młot, Antoni Olszyński ps. Kajtek, Wacław Adamczyk ps. Bokser i plut. Piotr Hofman, nie zrzeszony. Reszta to koledzy z innych miejscowości. Z Rokitna brakuje jeszcze trzech. Są nimi : Szpak, i Fryzjer.
Mogę od razu wyjaśnić ich nieobecność – powiedział Witalis. Pierwszy to Stanisław Bagiński ps. Szpak, z uwagi na uzdolnienia muzyczne został przydzielony do pierwszej kompanii i z nią odmaszerował do Przebraża. Drugi to Antoni Szajewski ps. Skiba, jako kawalerzysta, został wyznaczony do plutonu przybocznego dowódcy i odjechał do Zawołocza. Trzeci to Jan Obermajer ps. Fryzjer, pozostał chwilowo we wsi z uwagi na chorobę syna. Pozostali, którzy przybyli z nimi, to żołnierze, pragnący pozostać w AK i być wiernymi złożonej przysiędze.
Za wyjaśnienie dziękuję, Wierność dobrze świadczy o zaletach żołnierza. Od dziś uważam was za żołnierzy naszego Oddziału. Proszę udać się do kucharza po obiad i w tym bunkrze ułożyć się do snu – zarządziłem.
Ciężki to był dzień dla mnie, Oddział stracił swojego świetnego dowódcę, a ja szczerego przyjaciela. Tak dobrze układała się współpraca między nami, a rozdzieliła nas skłonność do przyjaźni z „sojusznikami”. Zadawałem sobie pytanie czy jest jakaś nadzieja na wynegocjowanie uchylenia tego aresztu, niestety, nie znajdowałem pocieszającej odpowiedzi. W takim pesymistycznym przeświadczeniu usiadłem, aby napisać meldunek do Ośrodka. Naświetliłem przykry incydent i podałem ujemne następstwa rozproszenia Oddziału, panikę wśród partyzantów, oraz przywrócenie porządku i odmarsz pod dowództwem inż. Wróblewskiego do Przebraża. Prosiłem o szybką interwencję naszych władz podając, że placówka na Średniaku, od chwili otrzymania wiadomości o aresztowaniu sztabu, przejęła i spełnia funkcje rozproszonego Oddziału.
Wstrząśnięty do głębi następstwami aresztowania, długo tej nocy nie mogłem zasnąć, ale czując ogromne przemęczenie zapadłem w pół sen, pół letarg. Po przebudzeniu od razu doszedłem do przekonania, że koncepcja jaką w nowych okolicznościach mam zamiar wprowadzić jest właściwa, a działać należy już teraz, bo może okazać się za późno !
Po odebraniu raportu na rannym apelu stwierdziłem, że na ogólny stan 46 ludzi – brakuje aż trzech. Okazało się, że tymi niezdyscyplinowanymi są: Boczkowski i Kuriata ze wsi Antolin i Łabędzki z Mokrego. Takiej samowoli nie mogłem tolerować. Wprawdzie koledzy brali w obronę zbiegów tłumacząc, że to są rekruci przed odbyciem obowiązkowej służby i udali się do domów, aby tam sprawować obowiązki Samoobrony.
Żołnierze ! powiedziałem z naciskiem rozpoczynając przemówienie. Zdajecie sobie sprawę z obowiązku jaki spadł na nas, wobec aresztowania Dowódcy i jego sztabu : W sytuacji jaką narzucił nam bieg wydarzeń, pluton nasz staje się samodzielną jednostką, która ma obowiązek wykonania rozkazu naszej wojskowej władzy najwyższej, wypełnienia luki jaka powstała po rozproszeniu Oddziału. Ja nie poprowadzę was do Przebraża, bo nasza jednostka jest potrzebna tu, na naszym Odcinku i na terenie jaki był objęty działalnością naszego Oddziału ! Pozostając na postoju, tu obok Rokitna, zdołamy odbudować i zebrać pod nasze dowództwo rozproszone siły Oddziału ! Stąd roztaczając działalność, zdołamy podporządkować sobie wszystkie Samoobrony wiejskie na całej przestrzeni od Starej Huty, aż po Budki Wojtkiewickie pod Chrapuniem. Taki jest bowiem nasz żołnierski obowiązek i wypełnimy go! Aby podołać temu niełatwemu zadaniu, muszę przede wszystkim zapoznać Was koledzy z prawdziwymi przyczynami zdarzenia, którego skutki tak gorzko dzisiaj przeżywamy. Podaję je Wam dla orientacji, aby móc uniknąć błędów jakie dotychczas były naszym udziałem. Pamiętacie przecież chwalebną działalność organizacyjną naszego Dowódcy : pamiętacie dobrze prowadzone przez niego zwycięskie boje z banderowcami i skuteczną obronę polskich osiedli przed rzezią zdziczałych band hajdamackich; pamiętacie współpracę i wspólne akcje dywersyjne przeciwko okupantowi prowadzone przez Wujka z partyzantami zjednoczeń gen. Kowpaka i Szytowa. Wiecie także o tym, że działalność naszego Oddziału, nieprzeciętne zdolności dowódcze kapitana Wujka, Jego sztuka strzelania, brawura i umiejętność prowadzenia boju, była powodem gościnnej przyjaźni i oficjalnego uznania jego uzdolnień przez gen. Kowpaka, jako bohatera sojusznika ! Ale trzeba Wam wiedzieć koledzy, że to wysokie uznanie i kontakty przyjacielskie liniowych dowódców partyzantki sowieckiej z oficerem polskiego pochodzenia, nie kontrolowane przez komisarzy politycznych tych jednostek, były powodem nieprawdopodobnych posądzeń i roztoczenia nad naszym dowódcą z tych właśnie powodów, ścisłej obserwacji. Jej rezultat jest Wam znany. Dla uzasadnienia mojego wywodu podam trochę szczegółów.
Pobyt wypoczynkowy gen. Kowpaka, po nieudanym rajdzie karpackim, w ziemiance kapitana pod Starą Hutą, trwał kilka tygodni, a kiedy przybył jego zastępca generał ds. politycznych komisarz Werszyhora, to – jak zauważyliście – nie wyraził on wdzięczności Wujkowi za udzieloną gościnę, a wręcz przeciwnie, obrzucił kapitana złym spojrzeniem niesłusznie podejrzewając go o kontakty ze środowiskami tzw. Reakcji. Od tej chwili, zaczęła się obserwacja naszego dowódcy i kontrola jego poczynań. Pamiętacie przecież jak Werszyhora oskarżył Wujka o zmowę z banderowcami, likwidację sowieckiej grupy minerskiej i zabójstwo Kołomiejca z Dermanki. Później sprawa się wyjaśniła, bo sprawcy zostali ujęci i do popełnionej zbrodni przyznali się, jednak Werszyhora niesłusznego posądzenia nigdy nie sprostował. Przypominacie sobie, że w sztabie Wujka był pewien partyzant, który pokrętłem roweru ładował akumulator radiowy i był zawsze obecny podczas słuchania audycji z Londynu, a także przysłuchiwał się pilnie rozmowom oficerów sztabu. Wiecie także o tym, że ładowacz akumulatorów nie poszedł do Przebraża, bo obecnie jest na służbie u sowietów. Przypominacie sobie koledzy, nasz pierwszy wymarsz ze Starej Huty. Nikt z Was nie wiedział dokąd idziemy, a niektórzy szeptali, że Wujek wykonuje rozkaz Turbacza i okrężną drogą prowadzi nas do Przebraża. Zdumieni byliśmy, kiedy po zatrzymaniu się za wsią i sprawdzeniu stanu, Oddział wziął kierunek na północ. Pamiętacie, kiedy zatrzymaliśmy się na odpoczynek za wioską Bober, na naszej trasie nagle znalazł się patrol Naumowa. Co on ma tu do roboty ? -–zadawałem sobie wówczas pytanie. Zwiadem tym dowodził sierżant Bronowicki, Polak, który miał w naszym Oddziale wielu znajomych i prowadził z nimi luźne rozmowy. Po wypoczynku jak wiemy, grupa zwiadowcza Bronowickiego pomaszerowała razem z nami, bo nasz Dowódca przyjął tych zbiegów do AK. Po powrocie do Peresiek, sierżant Bronowicki prosił o skierowanie do Przebraża i taki dokument, rzecz oczywista otrzymał, nikt tego nie skontrolował, i dotychczas nie wiemy czy grupa Bronowickiego rzeczywiście przybyła do Przebraża. Mam podstawy sądzić, że nie, bo sowieci wiedzieli wszystko o Wujku i zamiarach jego Oddziału. 
Żołnierze ! Koledzy ! Nie zamierzam uciekać przed niebezpieczeństwem, ale nie mogę dopuścić do powtórzenia błędów, jakie miały miejsce w naszym Oddziale. Aby ustrzec się przed nimi, zamierzam w naszej działalności wprowadzić nowe zasady postępowania, zarówno w Oddziale jak i w stosunkach z ludnością, z jaką mamy do czynienia w naszej służbie. Zasady te określiłem w pierwszym rozkazie dowodzonej przez siebie jednostki. Są one następujące :
1.Placówce na Średniaku od dnia 22.12.1943 r. Nadaje się nową nazwę „Oddział Partyzancki Imienia kpt. Wujka”.
2.Aresztowanie naszego Dowódcy i Jego sztabu, uważać należy jako nieporozumienie, które zostanie wyjaśnione.
3.Wszystkim sowieckim partyzantom z jakimi zetkniemy się podczas służby w terenie, należy okazywać pomoc i jak najdalej idącą współpracę, współpracę wynikającą z przyjaźni braterstwa broni.
4.Partyzantów sowieckich i ludność w terenie należy informować, że Niemcy nakazali UPA dalszą kontynuację rzezi ludności polskiej i niszczenie ich wiosek, gdyż według nich są oni bazą zaopatrzenia w żywność jednostek partyzantki sowieckiej.
5.Wasze zachowanie się i kontakty z ludnością wiejską muszą być na tyle przekonywujące, aby wywiad sowiecki, który chodzi ślad w ślad za nami, potwierdził nasz pozytywny stosunek do polityki Sowietów, a nasza działalność partyzancka zostanie uznana jako wspólny wysiłek bratnich narodów zmierzających do szybkiego rozgromienia faszystowskich Niemiec.
Uważam, że postępując w myśl tych zasad, odwrócimy następstwa już popełnionych błędów, zwołamy rozproszonych paniką żołnierzy, pokrzepimy ich ducha, wyjdziemy z opresji jeszcze silniejsi i zdołamy wykonać ciążący na nas żołnierski obowiązek !
Żołnierze ! Ja przyszedłem tu z Wami nie tylko po odbiór paczek świątecznych i korespondencji służbowej z Ośrodka, ale miałem rozkaz kpt. Wujka pozostania w okolicy Rokitna, i przekształcenia plutonu sprawującego obecnie funkcję placówki, w liczną i dobrze zorganizowaną kompanię o specjalnym znaczeniu. Rozkaz ten nadal obowiązuje, jesteśmy i nadal pozostaniemy jednostką AK. Na skutek zaistniałych okoliczności dokonuję jedynie zmiany nazwy jednostki. O potrzebie działania w tym rejonie i pozostania w okolicy Rokitna, będę zabiegał u naszych władz zwierzchnich, bo miasto Rokitno jak dotychczas stanowi najprężniejszy i najbardziej aktywny ośrodek organizacyjny. Jest tym wyczulonym, kresowym nerwem organizacyjnym naszego podziemnego państwa i odpowiednikiem myśli politycznej walczącej Warszawy ! Dlatego uważam Koledzy, że miasteczko Rokitno, które jako jedno z pierwszych, samorzutnie zorganizowało Ruch Oporu i Samoobrony w celu przeciwdziałania działalności ukraińskich band, powinno stać się ważnym miejscem manifestacji ostatecznego wykonania rozkazu AK !
Taka jest linia postępowania naszej jednostki i takie będą formy walki które zamierzam prowadzić. Czy zgadzacie się z nimi ? – zapytałem. 
- Zgadzamy się ! – odpowiedziano chórem.
- Jaka szkoda, że nie ma wśród Was zbiegów, którzy samowolnie opuścili jednostkę, oraz tych którzy ulegli panice i rozproszyli się. O udzieleniu urlopów świątecznych i okolicznościowych będę decydował osobiście, przy raporcie ! Wszelkie samowolne oddalenia się od Oddziału, będą karane z całą surowością prawa wojny !
- Tym razem trzem rekrutom, którzy oddalili się przed przeczytaniem tego rozkazu – udzielam surowej nagany ! Jest to najłagodniejszy wymiar kary za tego rodzaju wykroczenia , bo zaliczam je jedynie do kategorii które dyscyplinę rozluźniły na skutek dezorganizującej. Pragnę jednak przy tej okazji przypomnieć, że polski żołnierz, a tym bardziej partyzant, nie załamuje się i nie ulega panice ! Polski partyzant, zapamiętajcie to sobie, nawet w obliczu najgroźniejszego niebezpieczeństwa, nie upada na duchu, nie ulega rozpaczy i nie boi się nigdy !
Oddział baczność !
Oświadczam, że odczytane zasady postępowania służbowego, zmiany nazwy jednostki, oraz stosunku do sojuszników i najbliższego otoczenia , mają moc obowiązującego rozkazu !
Oddział spocznij !
- Chorzy na lewo, a chętni zgłoszenia się do raportu na prawo – wystąp !

Na prawe skrzydło wystąpiło trzech, więc poszedłem odebrać raport. Panie Komendancie ! szeregowiec Lot zgłasza się do raportu z prośbą o udzielenie na okres świąt 10–cio dniowego urlopu do Sarn, w celu odwiedzenia rodziny. Taką samą prośbę zgłosił szer. Kolejarz. Był on rodzonym bratem naszej aktywistki kol. Grejnerowej i także zamieszkiwał w Sarnach.
To dobrze się składa – powiedziałem. Przychylam się do Waszych próśb, bo przy tej okazji zaniesiecie meldunek do Ośrodka. Wydam Wam świąteczne paczki jakie nadeszły z domów i paczkę kpt. Wujka do zwrotu w Ośrodku. Trzecim zgłaszającym się był kol. Wołodkiewicz. Twierdził on, że udaje się do Lublina, bo tam już osiedliła się na stały pobyt jego małżonka z synem i mają tam własny domek. Gdy również na jego prośbę wyraziłem zgodę, oznaczało to, że aż trzech ludzi uda się w tym samym kierunku.

Wyruszycie w drogę zaraz po śniadaniu i po drodze wstąpicie do kol. Rocha na plebanię. Kolega Wołodkiewicz zabierze dla księżula 5 kg leśnego miodu. Będzie to zarazem dar ode mnie, a jednocześnie pomoc na czasie, bo kol. Roch prowadzi na plebanii szpital zakaźny, a w nim znajduje się dwóch rekonwalenscentów etatowo przynależnych do naszej jednostki. Pozdrowicie księdza ode mnie i przenocujecie w Klesowie , a przy tej okazji skorzystacie z łazienki. Przed Rochem nie należy robić tajemnicy odnośnie kpt. Wujka i powstania jednostki Jego imienia. Poprosicie księdza, aby przysłał mi meldunek o ilości klesowiaków uprowadzonych przez pchor. Wróblewskiego.
- „Lot”, czy zdajecie sobie sprawę z ważności meldunku jaki macie złożyć do rąk kpt. Kobusa ? – zapytałem.
- Domyślam się panie komendancie – odpowiedział Lot.
- Więc ja Was zobowiązuję, zanim przekroczycie próg własnego domu, meldunek musi być doręczony komendantowi Ośrodka.
- Tak jest panie komendancie, będę przechodził obok domu kpt. Rydzewskiego, którego znam osobiście – zapewnił.
- To bardzo dobrze. Proszę nie robić żadnych tajemnic z tego, co się stało z Wujkiem i poinformować Kobusa o moich decyzjach zawartych w odczytanym rozkazie.
- Tak się stanie panie komendancie, aby poznać pańskie decyzje, dołączyłem wraz z Kolejarzem do grupy Rokitniaków. Gdybym poszedł do Klesowa z Wróblewskim, dzisiaj wieczorem byłbym już w domu, ale nadłożyłem drogi i zamierzam po urlopie, dalszą służbę pełnić pod pańskim dowództwem – podkreślił Lot.

Ta szczera wypowiedź wzorowego żołnierza, wyrażona przed frontem plutonu była dla mnie ważna, bo świadczyła, że mój pierwszy krok na stanowisku dowódcy samodzielnej jednostki – był właściwy. Moja decyzja i zasady postępowania ogłoszone rozkazem, sprawiły przywrócenie właściwych postaw żołnierskich i utwierdziły wiarę w słuszność naszej walki. Tak myśląc spojrzałem na żołnierzy stających w zbiórce i stwierdziłem, że wczorajsze twarze, przerażone strachem i niepewnością jutra, dziś jaśnieją wiarą w zwycięstwo. Toteż patrząc na swoich podwładnych poczułem, że łączy nas coś więcej niż stosunek służbowy. Na swojego zastępcę wyznaczyłem wtedy Wierszuła, a na p/o szefa plutonu Piotra Hofmana, wydzieliłem również żołnierzy do pełnienia służby patrolowej, a także wyznaczyłem gońca z kopią mojego meldunku do Rokitna. 
Po tych niecodziennych czynnościach, udałem się do swojego bunkra na rozmyślania. Postawy jakie zdołałem przywrócić, wymagają wysiłku aby je w warunkach ciągłego zagrożenia i niepewności utrzymać i właściwie wykorzystać w potrzebie. Pierwsze czynności dowódcze miałem już za sobą, bo przede wszystkim został wysłany meldunek. Obecne miejsce postoju jednostki, nie wydawało mi się jednak odpowiednie pod wieloma względami. I to właśnie, najbardziej zaprzątało moje myśli.
Wysłany meldunek, Kobus otrzyma dnia 24.12., ale czy będzie miał możliwość natychmiastowego wysłania go do Okręgu, nie wiadomo. Wprawdzie darzyłem doręczyciela zaufaniem, jednak dla pewności drugi meldunek, tej samej treści, wysłałem przez Rokitno. Zaniósł go „Kajtek”, który po powrocie upewnił mnie, że „Pulmanoski” natychmiast udał się z nim do Sarn. Zresztą nieważne którą drogą dotrze wcześniej, od nas czy przez Przebraże, byleby jak najszybciej nasze władze wszczęły interwencję. Ja ze swojej strony uczyniłem wszystko, co nakazywał mi mój żołnierski obowiązek. Teraz – pomyślałem – muszę rozejrzeć się po okolicy i znaleźć odpowiedni teren pod budowę bazy zimowego postoju jednostki. Obecne bowiem miejsce w szałasach, nie odpowiada warunkom zakwaterowania z uwagi na brak warunków do obrony. W tej sprawie wezwałem na rozmowę Stanisława Lecha, naszego przewodnika , który zna najlepiej okolicę i polecając wyznaczenie odpowiedniego miejsca na budowę ziemianek.
- To zbyteczna praca – wyjaśnił wezwany – bo miejsce na postój naszej jednostki już upatrzyłem. Jest to – mówił Lech – opuszczona leśniczówka , w dobrym stanie, wraz z budynkiem gospodarczym, murowaną piwnicą i studnią w podwórzu. Obiekt ten położony w pobliskich ostępach leśnych, nie jest znany dla wrogów. Opiekują się nim dawni, ukrywający się gajowi, a znajduje się koło wsi polskiej o nazwie Jamy, za Starykami.

Tą wielce obiecującą wiadomość postanowiłem sprawdzić na miejscu. Udałem się tam natychmiast, a oględziny wskazanej leśniczówki pod każdym względem wypadły pomyślnie. Postanowiłem zmianę miejsca postoju utrzymywać na razie w tajemnicy, a przygotowanie pomieszczeń na zakwaterowanie jednostki, dokonać siłami zaufanych ludzi, którzy pragnęli aby w sąsiedztwie zakwaterowano siłę zbrojną gwarantującą bezpieczeństwo dla ich rodzin. Przy tej okazji w drodze powrotnej, posługując się wierzchowcem, dokonałem kontroli wystawionych wokół miejsca postoju wart i czujek podsłuchowych. Inspekcja ta w całości nie wypadła zadawalająco. Stwierdziłem w kilku przypadkach, że wartownicy zamiast czuwać na posterunkach, wprost na stojąco śpią. Jest to stan niedopuszczalny i karygodny, gdyż nieuwaga może skutkować nieszczęściem. Wiem, że kondycja wartowników nie wynika ze złej woli, ale z konieczności świadczenia służby w wymiarze przekraczającym fizyczne możliwości człowieka . Zatem nasuwa się wniosek, że im prędzej nastąpi zmiana miejsca postoju gwarantująca warunki należytego wypoczynku po służbie, tym lepiej zarówno dla naszej służby , jak i dla ludzi będących jej wykonawcami. Teraz fakty stwierdzone niepokoją , bo muszę, choć nie powinienem stawiać większych wymagań niż to jest możliwe. Takie wymagania nie dają jednak pewności i są złudą, do takiego stanu nie mogę dopuścić. Po tej całodziennej pracy i nocnej inspekcji, sam poczułem się zmęczony i senny. Na drugi dzień zaniepokojony stanem rozluźnienia dyscypliny, zarządziłem zbiórkę Oddziału. Kiedy odebrałem raport, zawstydzeni stwierdzoną opieszałością w służbie, spodziewali się kary i cierpkich słów nagany, toteż byli zaskoczeni kiedy przemówiłem.
- Chłopcy ! Wiem, że jest Wam ciężko pełnić służbę patrolową i wartowniczą ; wiem, że było jej niekiedy ponad Wasze siły, co wykazała wczorajsza inspekcja. Musicie jednak zrozumieć naszą sytuację i nasze potrzeby w obecnych warunkach zakwaterowania i wykrzesać z siebie jeszcze więcej siły! Inaczej nie uchronimy rodzin polskich przed napadami rezunów i nie spełnimy naszego żołnierskiego obowiązku. Zastanawiałem się nad tym problemem i powziąłem już decyzję, dlatego proszę o jeszcze jeden wysiłek, chcę abyście dziś wieczór , wszyscy na zmianę pełnili służbę wartowniczą do godz. 23,00. Zróbcie to w tym celu , aby zapewnić mi spokojny sen, pierwszy od wielu, wielu godzin. Po 23.00, obudzicie mnie i ja sam będę pełnił służbę aż do pobudki, a Wy wszyscy w tym czasie, będziecie zażywać zasłużonego snu ! Jutro w naszych szałasach obchodzimy wigilię Bożego Narodzenia. Życzeniem moim jest, aby każdy z Was na tą uroczystość był wyspany i wypoczęty, umyty i ogolony, dobrze ubrany i wesoły, a nade wszystko nie spał. Czy zrozumieliście mnie ?
- Tak jest, zrozumieliśmy – brzmiała chóralna odpowiedź. 
- A więc Oddział baczność ! – do wykonania zadań rozejść się !

Takim novum moi podwładni byli zaskoczeni, gdyż w miejsce zasłużonych kar, został zapowiedziany ambitny przykład, mobilizujący do jeszcze większego wysiłku. Trzeba przyznać, że zachowali wzorową ciszę podczas mojego pierwszego snu, a służbę wartowniczą pełnili ze zdwojoną czujnością
W tak sprzyjających warunkach, po przespaniu od godz. 17,00 do 23,00 poczułem się rześki i pełen sił, do pełnienia zapowiedzianej służby nocnej. Ubrałem się w ciepły kożuch i włożyłem filcowe buty, a uzbroiwszy się w automat i pistolet, nakazałem wszystkim bez wyjątku ułożenie się do snu. Po czym udałem się na swój posterunek. W pewnej odległości obszedłem dookoła miejsce biwaku, nasłuchując odgłosy koczujących ludzi i zwierząt. Następnie obejrzałem miejsce najbardziej dostępne i nadające się do niezauważalnego podejścia i skupiłem uwagę. Samotne czuwanie podczas nocnej ciszy leśnej, okazało się nad wyraz ciekawe i atrakcyjne. W ciemnościach pochmurnej nocy, wzrok mój powoli przyzwyczajał się do warunków otoczenia, coraz wyraźniej widziałem kształty wyniosłych sosen i ciemnozielonych krzewów, bezlistnych smukłych brzóz z lekko bielejącymi się pniami, a na większych przestrzeniach lasu, dostrzegałem nawet sędziwe dziuplaste dęby gaduły, wokół których tu i ówdzie sterczały nagie krzaki azalii.
Ten kojący widok, stopniowo i powoli przenikał mnie do głębi. Im więcej wczuwałem się w masyw ciemnej przestrzeni leśnej i wytężałem słuch, aby wychwycić szmery domniemanego intruza zagrażającego bezpieczeństwu, tym jaśniej uświadamiałem sobie, jak otaczająca mnie żywa natura ułatwia moje postrzeganie.
Stwierdziłem, że świat zwierzęcy, którego domem jest las, moją obecność akceptował i przyjął gościnnie do swojego, wzajemnie wspomaganego, instynktowego wyczuwania niebezpieczeństwa. Sprawdziłem, że dzikie zwierzęta swoim zachowaniem się świadczą mi usługi ostrzegawcze, informując językiem lasu, o każdym wtargnięciu intruza zakłócającego spokój otoczenia. Te postrzeżenia upewniły mnie , że w pełnieniu funkcji czuwania nie jestem sam; że w tym trudnym zadaniu pomaga mi las swoją dzikością i nieustannym czuwaniem jego stałych mieszkańców. Tak czyniąc zadość potrzebie partyzanckiej służby, zafascynowany urokiem i doskonałością dzikiej natury stwierdziłem, że poprzez włączenie się w rytm życia puszczy leśnej stawałem się jej cząsteczką. Wydało mi się, że tętno tej puszczy, jest także moim, a ja pełniąc służbę na jej łonie tylko z nią żyję w symbiozie. Ta współpraca powoli i stopniowo zaostrzała moje narządy zmysłowe do tego stopnia, że odbiór wrażeń świata zewnętrznego obejmował cały kompleks przestrzeni leśnej i to na znacznych odległościach. Przy tak ustawionym czuwaniu, wszelkie zakłócenia ciszy i każde wtargnięcie istoty żywej na obszar lasu, był przeze mnie wyczuwany. Tak ustawione współdziałanie z naturą, zapewniało pełne bezpieczeństwo ludzi na biwaku, lepiej niż 10 wartowników na ciągłym patrolu. Pod koniec czuwania, w czasie zbliżającego się poranka, sprawdzałem system samokontroli, bo budzące się życie o tej porze doby, było wyczuwane wyraźniej. Tym sposobem słyszałem ruch i krzątanie się ludzi w pobliskich zagrodach, sąsiadujących z lasem wiosek ; słyszałem ruch wchodzących na drogę i rozróżniałem stąpanie nóg ludzi i zwierząt. Teraz dopiero zrozumiałem, dlaczego Poleszucy w swoich lasach są nieuchwytni. Dobrze więc było przekonać się o tym samemu i posiąść tajemnicę zagadki, która w odczuciu społecznym uchodzi za nierozwiązaną. Tak oto maje atrakcyjne wartowanie dobiegło końca. Zbliżając się do biwaku, byłem zmuszony zakłócić błogi sen śpiącej załogi i punktualnie o godz. 7,00 ogłosiłem pobudkę.

43. WIGILIA W LEŚNYM SZAŁASIE

Na porannym apelu dobrze wypoczętych partyzantów wydałem paczki świąteczne i wyznaczyłem żołnierzy do służb i prac przygotowawczych związanych z wieczerzą wigilijną, sam zaś udałem się do swojego bunkra na zasłużony odpoczynek. Zbliżał się koniec dnia i zapadał zmrok wigilijnego wieczoru. Na placu alarmowym przed szałasami, był już ustawiony prowizoryczny stół wykonany z białych nieokorowanych okrąglaków brzozowych. Miał kształt podkowy, pośrodku której ustawiono wysoką choinkę. Nierówności okrąglakowego stołu wysłano wonnym sianem i przykryto zwojami lnianego białego płótna, wypożyczonego od gospodyń zamieszkujących pobliskie ziemianki. Drzewo choinki było przybrane zabawkami przystosowanymi do sentymentalnych upodobań żołnierzy lasu, jakie znamionowały ich charakter służby. Stwierdziłem, że pod świeczkami jakie wykonano z wosku uzyskanego po spożyciu miodu, widniała zawieszona w ząb taśma z nabojami do karabinu maszynowego, a nad nią symbolicznie prezentujące się dwa skrzyżowane automaty. Obok choinki stał ozdobiony kiściami kłosów zboża, okazały stolik, wykonany także z okrąglaków brzozowych, a na nim leżał przygotowany tradycyjny biały opłatek. Zobaczyłem również, że wokół szałasów całe obejście zostało należycie uporządkowane i przybrane w świąteczną szatę. Muszę przyznać, że starannym przygotowaniem miejsca obchodu tych uroczystości w warunkach leśnego biwakowania, byłem mile zaskoczony, a zarazem zażenowany, bo podczas tych oględzin poczułem w sobie utkwiony wzrok podwładnych, którzy oczekiwali tego momentu i pragnęli ujrzeć zewnętrzne wyrazy mojego zadowolenia. Pozytywnym dopełnieniem powagi tej chwili i przyjemnego wstępu do uroczystości stał się meldunek dowódcy patrolu, o pełnym bezpieczeństwie naszego miejsca postoju i ustawieniu czujek na podsłuchu. Jak wynikało z dalszych meldunków służby wywiadowczej, w Rokitnie, skąd przywieziono opłatek, jak i w pobliskich wioskach ukraińskich, nie stwierdzono żadnych przygotowań ani podejrzanych ruchów znamionujących militarne zamiary Niemców i bandziorów UPA, mogące zakłócić bezpieczeństwo naszej uroczystości. Wobec tak pomyślnych wieści nakazałem żołnierzom zajęcie przygotowanych miejsc za stołem, bo na naszym skrawku nieba wśród drzew, ujrzałem jaśniejącą już pierwszą gwiazdkę. Wszedłem do środka podkowy stołu i stanąwszy przed pulpitem na tle oświetlonej choinki, ze wzruszeniem spojrzałem na brać partyzancką. Wszyscy wieczernicy skierowali swój wzrok na mnie, a ja stojąc, ująwszy opłatek – przemówiłem.
- Żołnierze ! .... Tegoroczną uroczystość wigilijną obchodzimy w szczególnych warunkach, bo nie ma wśród nas naszego dobrego i powszechnie lubianego dowódcy ! ... Nie ma jego sztabu i nie ma wśród nas wielu naszych Kolegów... My jednak, łamiąc ten tradycyjny opłatek i składając najlepsze życzenia bliskim naszemu sercu istotom, myślami jesteśmy z nimi i dzielimy ich los, bóle i upokorzenia. Myślami jesteśmy złączeni ze wszystkimi żołnierzami Polski walczącej, z tymi co na wszystkich frontach dają przykład odwagi i bohaterstwa, jak i z tymi co zorganizowani w podziemnych organizacjach, nieustanną walką z okrutnym najeźdźcą, dają świadectwo nigdy niepokonanej siły naszego Narodu ! Myślami jesteśmy także z jeńcami wojennymi, którzy zza drutów obozów wojennych, darzą nas, wojujących, życzeniem szybkiego uzyskania wolności. Myślami jesteśmy i z tymi wszystkimi żołnierzami i patriotami, których okrutny okupant wtrącił do więzień, obozów pracy i zagłady. Jesteśmy także myślami z tymi nieszczęśliwymi rodzinami polskimi i ich nieletnimi dziećmi, których wielkości ducha, tak przeląkł się rzekomy „geniusz ludzkości” zsyłając ich siłą na Syberię! My, polscy partyzanci, mamy jednak to szczęście w nieszczęściu i ten zaszczyt, że z bronią w ręku i z godłem narodu zdobiącym rogatywki na naszych głowach, możemy walczyć o najszczytniejsze ideały naszego narodu i ojczystego kraju ! My partyzanci Polski walczącej, mamy honor uważać, że ten oto skrawek leśnego terenu będący pod naszą zbrojną kontrolą – jest obszarem wolnej Polski ! My żołnierze partyzanci, ślemy z wolnej puszczy wołyńsko- poleskiej, pozdrowienia wigilijne wszystkim bojownikom, którzy podobnie jak my koczują w szałasach : w lasach Świętokrzyskich, Parczewskich, Janowskich, Kurpiowskich i reglach Tatrzańskich oraz w puszczach: Kampinowskiej, Niepołomickiej, Kozienickiej, Augustowskiej i innych zakątkach naszego pięknego kraju. Ślemy także najgorętsze pozdrowienia wszystkim bojówkarzom ruchu oporu w naszych miastach i wioskach, a szczególnie i z całego serca pozdrawiamy bohaterów ciągle walczącej Warszawy ! .... Nasza niezłomna wola walki utrwalona chlubną historią i wiarą naszych Ojców, uwieńczona błogosławieństwem narodzin Bożej Dzieciny, mocą łamania tradycyjnego opłatka, kruszy okowy naszej niewoli i zwiastuje rychłe zwycięstwo ! Przeto składam Wam Koledzy i Waszym rodzinom najlepsze życzenia, abyśmy przyszłą wigilię Bożego Narodzenia, obchodzili w wolnej i niepodległej Polsce i cieszyli się Nią wspólnie z naszym Dowódcą, wszystkimi przyjaciółmi i towarzyszami broni !
Zauważyłem, że po mojej przemowie, na twarzach wszystkich zebranych, pojawiły się oznaki wzruszenia. Następuje ogólna wymiana życzeń, w których między innymi i ja zbieram wiele szczerych żołnierskich serdeczności. Kolega Wróblewski uzupełnia mnie w życzeniach dla naszego rządu na emigracji, a kolega Lech dla wszystkich przyjaciół Ukraińców, którzy nie ulegli zwyrodnieniu i z pobudek braterstwa współczują nam i świadczą pomoc w nieszczęściu, uprzedzając o grożącym niebezpieczeństwie. Życzenia dla ukraińskich przyjaciół, znajdują ogólną aprobatę i wszyscy zebrani przyłączają się do nich.
Miłą i przyjemną atmosferę uzupełnia nasz kucharz, który zaprasza żołnierzy o podejście i napełnienie menażek przygotowanych na uroczystą wieczerzę, smakowitym barszczem z uszkami na grzybach oświadczając, że nadanie temu specjałowi smaku i przypomnienia tradycji domowych, przyczyniły się panie z pobliskich ziemianek. Po zaspokojeniu pierwszego głodu, następują luźne żołnierskie pogwarki, o ofiarności, bezprzykładnym poświęceniu i nieocenionych aktach waleczności w partyzantce. Czas szybko uciekał, bo jak zauważyłem odbyła się już druga z kolei zmiana warty. Poleciłem więc odśpiewanie kolędy „Wśród nocnej ciszy” i zakończenie wieczerzy. Następnie nakazałem ściągnięcie wszystkich czujek i wartowników. Na zbiórce, po odśpiewaniu "„wszystkie nasze dzienne sprawy” – oznajmiłem, że nocną służbę czuwania, sam będę pełnił, a wszystkim bez wyjątku nakazałem – ułożenie się do snu. Niektórzy koledzy wystąpili z propozycją towarzyszenia mi, ale ja kategorycznie odmówiłem oświadczając, że po całodziennym śnie jestem doskonale wypoczęty i tę noc wigilijną i jej leśny urok , pragnę przeżyć sam na sam, na łonie natury.
Dziś, podobnie jak wczoraj, obszedłem dookoła miejsce biwaku i znów znalazłem się w ulubionym lesie. Oddychając jego czystym i niczym nie skażonym powietrzem, powoli i stopniowo włączyłem się w rytm życia przyrody, odbierając pierwsze sygnały współpracy świata zwierząt. Gościnna atmosfera leśna, nie sygnalizowała niebezpieczeństwa. Nocne ptactwo normalnie przeprowadzało swe łowy. Podziwiałem bezszelestne fruwanie sów i nietoperzy. Podobnie jak wczoraj, byłem włączony wszystkimi narządami zmysłów w rytm życia przyrody, a czas szybko uciekał. Niebo zachmurzyło się i przesłoniwszy gwiazdy, lekko i delikatnie zaczęło sypać płatkami śniegu. To się dobrze składa – pomyślałem – wytrącony tym zjawiskiem z transu czuwania. Spojrzałem na zegarek. Była godzina 2,45, a więc czas próby sprawności bojowej i wymarszu – zbliżał się. W tym przeświadczeniu udałem się na miejsce biwaku i głośno krzycząc wyrwałem żołnierzy z głębokiego snu. 
- Alarm ! Teraz z zegarkiem na ręku kontrolowałem sprawność kolejno wykonywanych czynności i przygotowań bojowych. Wszystek posiadany sprzęt, amunicja i żywność została załadowana na wozy, konie zaprzęgnięte i mój wierzchowiec osiodłany. Żołnierze pod bronią oczekiwali na dalsze rozkazy...

44. ZMIANA MIEJSCA POSTOJU

Plutonowy Hofman zdał raport gotowości bojowej Oddziału – meldując, że czas gotowości bojowej osiągnął już po dwóch minutach. Nastąpiły fachowe oględziny i ocena wymaganej sprawności. Po czym nakazałem dokładne sprawdzenie miejsca biwaku, pozalewania ognisk w szałasach i załadowanie choinki na wóz. Następnie wyznaczyłem ludzi do ubezpieczenia w marszu i dosiadając konia nakazałem wymarsz. Trwało to wszystko bardzo krótko i sprawnie, a kiedy kolumna znalazła się we wsi Rudnia Lwa biorąc kierunek na bród, partyzanci zaczęli szeptać między sobą, że prowadzę ich do Peresieki. Śnieg na dobre zaczął sypać i zacierać ślady naszego postoju. Znaleźliśmy się w wysokim lesie za brodem, przypominającym ucieczkę sierż. Słonia, zjeżdżamy z drogi między drzewa biorąc kierunek w prawo. Ludzie znów zastanawiali się dokąd idziemy , bo za Starykami wjeżdżamy na drogę i znów w lewo, w las, ślepą drużyną docieramy do leśniczówki. Ciągle padający śnieg zatarł ślad naszego marszu, a ja w tym momencie na obszernym podwórzu tego leśnego obiektu – zatrzymałem Oddział. Jesteśmy na nowym miejscu postoju – oznajmiłem. Żołnierze spojrzeli po sobie niedowierzająco, a kiedy obejrzeli nowe lokum, wyrazili aprobatę ogólnym zadowoleniem. Ale niespodzianką było nie tylko zamieszkanie pod dachem, bo w dwóch pokojach przeznaczonych na ich mieszkanie, ujrzeli czysto wymytą podłogę i napchane, czyste sienniki wypełnione świeżą słomą i tzw. „wołoseniem” /miękka trawa do materaców/. W kuchni woda nagrzana w dużym kotle i przygotowana faska dębowa do kąpieli, którą nakazałem rozpocząć niezwłocznie. Tym razem konie zostały wprowadzone do stajni pod dachem i karmiono je obrokiem dostarczonym przez mieszkańców. Choinkę naszą kazałem ustawić na podwórzu, w pokojach nie mieściła się. Dla mnie mieszkanie i biuro dowództwa , mieściło się w pokoiku przyjęć leśniczego, od frontu. Na zbiórce oznajmiłem swoim podwładnym, że nowe miejsce postoju zostało przygotowane przez aktywistów, mieszkańców wioski Jamy. Wyrażają oni zadowolenie z naszego postoju w sąsiedztwie. Tak starsi jak i ich dziewczęta, świadczą nam usługi w utrzymywaniu czystości i dostarczają żywność, byleby tu mieszkać i zabezpieczyć wioskę przed bandami rezunów. Każdy z was na pewno w otrzymanej paczce świątecznej posiada czystą bieliznę więc użycie jej nakazuję po dokonanej kąpieli. Czynności higieny osobistej szły sprawnie, bo przygotowane suche drewno do szybkiego grzania wody, stwarzało ku temu warunki. Do porannego apelu na godz. 8,00, wszyscy żołnierze stanęli czyści, ogoleni i należycie odświeżeni, a nade wszystko zadowoleni z niespodzianki i dobrych warunków zakwaterowania na nowym miejscu postoju. Wioska Jamy, w rewanżu za świadczone bezpieczeństwo, przysłała dla żołnierzy świąteczne przysmaki, a dla naszych koni świeży furaż. 
Stała współpraca w służbie ochrony wsi była zapewniona i stwarzała warunki do ujęcia siatką organizacyjną wszystkich wiosek zdekonspirowanego terenu. Sprawa nawiązania łączności i współpracy z wioskami gminy ludwipolskiej, stała się również koniecznością więc nie czekając, na drugi dzień świąt, przygotowałem ekipę trzech ludzi do wykonania tego niełatwego zadania. Byli nimi obydwaj przewodnicy : Lech, Garbowski i Kuriata z Okopów. Dałem im jeden ze swoich wozów, na który poleciłem załadować worek sody amoniakalnej do prania bielizny i 25 kg soli kuchennej w celu rozdzielenia tych unikalnych produktów między aktywistów w terenie. Ekipie tej określiłem zadanie : nawiązanie kontaktu z Samoobronami wiosek Antolin, Mokre, Bober, Pipło, Alfredówka, Peresieki, Stara Huta, Zawołocze, Bronisławka i inne leżące na naszej stronie rzeki Słucz. Powrót z tego zadania wyznaczyłem na dzień 7.01. 1944 r. Z tym, że mają obowiązek przywiezienia z Peresiek kolegów : Gustawa i Obermajera z jego synkiem. Prace przywracania organizacji konspiracyjnej na terenach kontrolowanych przez O/P kpt. Wujka i podporządkowania jej nowej jednostce stacjonującej w okolicy Rokitna, omówiłem szczegółowo i nakazałem ścisłe wykonanie tego obowiązku.
Obronność nowego miejsca postoju także została dokładnie omówiona w wyniku czego powstały nowe urządzenia w terenie. Jak wynikało z meldunków wywiadu, w okolicznych wioskach ukraińskich, wypadów zbrojnych przeciwko nam nie planowano, a o niemieckim garnizonie z Rokitna, byłem informowany na bieżąco. O ewentualnych zamierzeniach Niemców będę uprzedzony na czas. Niemniej jednak dla zachowania środków bezpieczeństwa, okolica wokół leśniczówki, pozostawała pod naszą ciągłą obserwacją i stałą kontrolą. Stan ludzi, uzbrojenia i sprzętu Oddziału – przedstawiał się następująco : 
49 żołnierzy w tym 5 podoficerów, na leczeniu pozostawało 3 żołnierzy i 3 na urlopie.
1 ręczny karabin maszynowy prod. czeskiej,
2 pistolety Pepesza – rosyjskie,
3 pistolety marki Browning 7 mm,
1 pistolet marki Kolt 12 mm, amerykański,
6 kbk – rosyjskie,
40 kbk marki Mauzer, polskie,
68 szt. granatów niemieckich z drewnianym trzonkiem,
18 szt. granatów niemieckich, jajowych,
Amunicja:
Karabinowa, rosyjska ................................ 320 szt.
Do pistoletu Pepesza , rosyjska .................. 930 „
Do kbk Mausera .....................................12500 „
Do Browningów 7 mm .................................. 72 „
Do Kolta amerykańskiego 12 mm ................... 6 „
Inwentarz martwy :
2 wozy gospodarskie
2 plandeki brezentowe
Inwentarz żywy :
4 konie pociągowe z uprzężą
1 wierzchowiec z rzędem. 
Ponadto do stanu Oddziału teraz były włączone istniejące w okolicy Samoobrony :
W Starykach – 5 ludzi, 3 kbk z 320 nabojami plus 2 granaty. Rudnia Lwa – 2 ludzi, 1 kbk z 120 naboi, 12 granatów, 1 pistrolet 7 mm.
W Budkach Snowidowickich – 3 kbk 460 naboi, 8 granatów.
W Rokitnie – 5 ludzi, 3 kbk 400 naboi, 20 granatów.
W Tomaszgrodzie 2 ludzi, 2 kbk i 360 naboi. W Jamach 4 ludzi, 2 kbk 320 naboi i 8 granatów.
Uzbrojenie będące na wyposażeniu Samoobrony w/w miejscowości nie jest bjęte stanem Oddziału, natomiast dwa pakunki amunicji jakie ostatnio otrzymano z Rokitna jeszcze nie zostały rozpakowane i nie są ilościowo ujęte.
Zakwaterowanie w leśniczówce stwarzało korzystne warunki dla stałego utrzymywania czystości pomieszczeń i higieny osobistej, oraz należytego wypoczynku dla ludzi. Troszczyłem się teraz o poprawę bezpieczeństwa naszego miejsca postoju. Jak informowali mnie mieszkańcy Jam, Niemcy jeszcze nigdy nie przychodzili do ich wioski, a o leśniczówce sąsiadującą z wioską nic nie wiedzą. Ja jednak nie polegałem na takich zapewnieniach i zarządziłem ciągłe patrole, a niezależnie od nich zobowiązałem okoliczne Samoobrony do składania meldunków o zamierzeniach lub zauważonych ruchach naszych „przyjaciół”. Było to ubezpieczenie postoju z trzech stron, natomiast czwarta nie zamieszkana, stanowiła otwartą przestrzeń leśną, przez którą w odległości zaledwie 4 km przebiegała linia kolei żelaznej Sarny – Rokitno. Toteż nie bez powodów, las ten był pod stałą kontrolą i obserwacją naszych żołnierzy. Meldunki z kontroli tego zagrożonego odcinka, nakazywały czujność bo funkcje ochrony torów przed zaminowaniem teraz spełniało regularne wojsko niemieckie. Na całych przestrzeniach leśnych i łagodnych zakrętach torów, były wybudowane bunkry powgłębiane w ziemię i zabezpieczone belkami obsypanymi ziemią. W stropie takiego bunkra, wykonane były otwory na odprowadzenie dymu z ogniska, zaś z boku, u dołu otwory dla obserwacji torów przy świetle reflektora, a także dla obstrzału z karabinu maszynowego. Dla odstraszenia minerów mogących zakładać ładunki, co pewien czas ostrzeliwano tory. Jak wynikał z meldunków transporty były coraz bardziej liczne a przewozy trwały przez całą dobę. Z tego wnosiłem, że front musi być już blisko, więc czekałem meldunku z Rokitna z dużym zniecierpliwieniem. Przerwanie bowiem frontu na Dnieprze, co już przewidywałem, może przynieść szybko nieoczekiwane skutki.

45. TAJEMNICE NITECKIEGO

Czas poświąteczny wydał mi się zagadkowy i niepokoił swoją monotonnością. Spodziewałem się wiadomości z Ośrodka, ale oczekiwane potwierdzenie odbioru meldunku tak od kolegi Lota jak i Pulmanowskiego nie nadchodziło. Bieżące meldunki z Rokitna i terenów wiejskich nie były za interesujące, ale cierpliwości – pomyślałem – bo na Nowy Rok kol. Kobus na pewno coś nadeśle.
Bądź co bądź, Nowy Rok 1944 nadszedł i jak na partyzanckie warunki bytowania był nawet znośny, natomiast pierwszy meldunek otrzymany w tym dniu, nie należał do przyjemnych. Składał go kol. Dominik – Garbowski, brat rozstrzelanego bandyty Antocha, zabrał mu karabin i naboje. 
- No i Wy pozwoliliście sobie zabrać broń ? – zapytałem z wymówką.
- Co miałem począć ? – odpowiedział. Franc przecież zaskoczył mnie i przyszedł z całą bandą. Zażądał oddania broni powołując się na rozkaz swojego rzekomego dowódcy sowieckiej partyzantki.
- Gdzie on teraz zamieszkuje ? – zapytałem.
- Niedaleko, na chutorze Wodorówka.
- Zaprowadźcie mnie do niego – nakazałem – i poleciłem jednocześnie zaprzęgać konie i siadać na wóz uzbrojonej piątce ludzi. Żołnierzom udzieliłem krótkiej instrukcji postępowania i zapoznałem z charakterem akcji. Wudnickiemu poleciłem jechać przodem i siadłszy na wóz, ruszyłem za nim. Wypoczęte konie szły raźno parskając z zadowolenia. Rudnicki siedział na przedzie i pokazywał kierunek. O tam – wskazał – już widać chutor braci Garbowskich. Zajedziemy pod tą skrajną chatę – dodał zataczając koło na podwórzu. Widocznie spostrzeżono nas, bo 4 ludzi uzbrojonych w karabiny, wyszło z chaty na nasze powitanie. Moi chłopcy trzymają na gotój broń, a woźnica zataczając koło przed chatą – zatrzymał konie.
Zeskoczyłem z wozu i podszedłem do ustawionych pod ścianą rzezimieszków.
- Kto jest waszym dowódcą ? – zapytałem.
- Ja – odpowiedział jeden z nich hamując strach.
- Nazwisko wasze ? – zapytałem.
- My ..... jesteśmy sowieckimi partyzantami ....
- Wiem kim jesteście – przerwałem. Pytam o nazwisko !
- Franciszek Garbowski – wymamrotał.
- Brat rozstrzelanego Antocha ?
- Tak – odpowiedział trzęsąc się ze strachu.
- Wyście naszli i rozbroili mojego partyzanta ? – pytałem.
- Ja nie wiedziałem, że to pański ...
- Odpowiadać na pytanie – przerwałem. Tłumaczyć będziesz później !
- Ja zabrałem karabin panie sierżancie, ale dalboh ja nie wiedziałem .....
- Co robiliście w tej wiosce ? – przerwałem.
- My na patrol chodzili, bo my jesteśmy partyzanci – tłumaczył wystraszony Garbowski.
- I tak chodząc na patrole rabujecie ludzi co ?
- My panie komendancie Mazurów nie rabujemy, tylko bulbowców.
- A czy rabunek bulbowców, też był wam nakazany przez sowieckiego dowódcę, zapytałem. Garbowski milczał zakłopotany.
- Ilu was jest w tej bandzie ? 
- Tylko czterech, ale my dalboh swoich nie rabujemy. Ja broń zaraz oddam i przepraszam ....
- Nie potrzebujecie przepraszać i fatygować się – przerwałem – ja ją sam zabiorę i sięgnąłem po karabin herszta.
- To mój panie komendancie, zabrany Rudnickiemu, jest w chacie.
- Ja wiem, że to wasz, ale teraz jest już mój ! A wy – wskazałem na stojących pod ścianą – co stoicie i na co czekacie ? Oddać broń ! – nakazałem.
- Kajtek i Młot ! – zawołałem. Zrobić rewizję w całym obejściu. Czy wy wiecie Garbowski na co naraziliście się, zabierając broń mojemu żołnierzowi pełniącemu służbę obrony w Starykach ? Czy wy zdajecie sobie sprawę z wagi popełnionego rabunku na rzecz sowieckiej partyzantki ? Czy wy wiecie co was czeka, kiedy złożę meldunek dowódcy zjednoczenia Szytowowi ?
- Panie komendancie ! – naraz zawołała zrozpaczona żona Garbowskiego. Niech pan się zmiłuje ! Niech pan nie gada nic ruskiemu komandirowi, bo ja nie chcę zostać wdową jak moja bratowa Antocha! – lamentowała błagając.
- Proszę się uspokoić ! – rozkazałem i przenosząc wzrok na towarzyszy herszta, naraz poznałem dezertera. O ... kogo ja tu widzę ..? Nitecki ... to wy tu w bandzie Antocha ? A ja myślałem, że jesteście u Satanowskiego. Cóż to was skłoniło do dezercji z dobrej kompanii por. Strzemię, a ja tyle trudu zadałem sobie, aby was przekazać na Średniak. Później miałem obawy przed wsypą po tej dezercji. I nie wstyd wam pozostawać w bandzie ? 
Dziwnym wydawało mi się, że Nitecki, kompromitujące odkrycie i cierpkie wymówki, przyjął spokojnie i zbliżywszy się do mnie z cicha szepnął : 
- Panie komendancie ja nie jestem dezerterem, bo wcześniej niż w AK, byłem w służbie sowieckiego wywiadu. 
- Co ! Sowiecki partyzant w bandzie ?
- Tak by to wyglądało, ale ja mogę wytłumaczyć ten zbieg okoliczności – rzekł pewny siebie Nitecki.
- Panie komendancie ! – meldował Kajtek – w oborze znajduje się : 8 krów dojnych, 2 byczki, jeden koń, 2 wieprze karmione i 2 dwa warchlaki. W stodółce duża sterta ziarna żytniego przykryta słomą i aparat do pędzenia samogonu. W stępce, obok dużej ilości ziemniaków ukryte są : 1 beczka kapusty kiszonej, 3 faski marynowanego mięsa wieprzowego i 4 koszele słoniny solonej. W chałupie: karabin Rudnickiego, torba brezentowa i pas główny, 80 sztuk naboi i dwa granaty, dwie gąsiarki samogonu, bryła masła śmietankowego, worek kaszy jaglanej, w kufrze 3 zwoje płótna lnianego domowej roboty. Na strychu 8 kożuchów, 20 skór surowych, wołowych i owczych. Ponadto w szopie obok stodoły, znajdują się przykryty słomą kierat oraz 3 worki mąki żytniej.
- Skąd to wszystko macie ? – zapytałem.
- Te dwie krówki rabeńkie, to moje własne – tłumaczyła żona herszta, dwie czerwono – rabe, to zwierzęta wdowy po Antochu, a pozostałe przyprowadzili aż spod Wir – wyjaśnił płacząc.
- Jesteście niepoprawny Garbowski ! – powiedziałem. Pamiętacie co spotkało waszego brata Antocha?. Was czeka to samo ! 
- Panie komendancie lamentowała Garbowska. To niech pan zabierze dla wojska słoninę, mięso, kaszę, wsio niech pan zabierze, tylono niech pan nie zastrzeli mojego chłopa, co by ja wdową nie została ! – błagała zanosząc się płaczem Garbowska.
- Garbowski ! – zwróciłem się do herszta bandy – macie natychmiast zwrócić zrabowane krowy właścicielom. Niezależnie, czy to byli Mazurzy czy Ukraińcy, zrozumiano ?
Jeden z bandy wyprowadził na sznurku dwie krowy, a Grabowska wyniosła zwój płótna – oznajmiając, że te krowy i płótno dwa tygodnie temu były zrabowane u Ukraińca w pobliskim chutorze pod Wirami, to można zwrócić, a reszta to nawet nikt nie pamięta skąd zrabowano.
- Znacie tego Ukraińca, któremu zabrano krowy i płótno ? – zapytałem.
- Znam – odpowiedział trzymając krowy. 
- Jak daleko do tego chutoru ?
- A będzie ze dwie godziny drogi – odpowiedział.
- Bokser i Rudnicki ! – zawołałem. Macie dopilnować natychmiastowego oddania prawym właścicielom zrabowane krowy i płótno, oraz oświadczyć publicznie, że wojsko polskie nie pozwala na żadne grabieże nikomu i winnych surowo karze, a rzeczy nakazuje zwrócić ! – zrozumieliście ?
- Tak jest brzmiała odpowiedź.
- Wykonać ! – rozkazałem.
W tym czasie Garbowski z pozostałymi kompanami załadowali na mój wóz : faskę marynowanego mięsa, dwa worki mąki, pół worka kaszy i dwie łubianki solonej słoniny, a jednego byczka uwiązali do wozu.
Kartofli nie ładowaliśmy, bo jest mróz – mówiła Garbowska – ale jak zelżeje, to my panu podwieziemy ile będzie potrzeba.
- Załadować aparat do pędzenia samogonu ! – rozkazałem.
Wy tu z zagrabionego zboża wódkę gonicie, a ludzie chleba nie mają z czego piec i głodem przymierają. O tym co zaszło na skutek zabrania broni, mam obowiązek złożenia meldunku sowieckiemu dowództwu !
- Panie komendancie rzekł Nitecki, proszę pana, aby pan tego nie robił.
- Wy prosicie ? A to paradne.
- Ja nie tylko proszę ale i radzę. Na taki meldunek sowieckie dowództwo – podobnie jak w przypadku Antocha – zaprzeczy naszej przynależności do ich oddziałów i da panu wolną rękę, podobnie jak kapitanowi Wujkowi. Pan natomiast jeżeli któregoś z nich rozstrzela, poniesie odpowiedzialność za zlikwidowanie sowieckich partyzantów.
Takim tonem i pewnością siebie byłem zaskoczony i zaczynałem domyślać się, że jest on może moim aniołem stróżem. Co jednak skłaniało go do takiej szczerości ? – sam sobie zadawałem pytanie.
- Wy radzicie ? Więc powiedźcie, czego może spodziewać się ode mnie dezerter?
- Chcę aby pan mi zaufał
- I był taki naiwny, że pozwolił się nie tylko zdradzić, ale i sprzedać ? 
- Gdyby tak rzeczywiści było, nie uprzedzałbym pana, a ja naprawdę chcę pomóc. Pan komendant musi wiedzieć, że kapitan Wujek za wydanie wyroku na bandytę Antocha, jest oskarżony o zlikwidowanie sowieckiego partyzanta.
- Skąd wy o tym możecie wiedzieć ? – zapytałem.
- A skąd ja wiem, że kapitan Wujek został aresztowany ? – odpowiedział.
- Ach tak ..., to ciekawe, ale wy – jak zrozumiałem – chcecie mnie pomóc, więc powiedzcie skąd o tym wiecie i jaka jest wasza rola w tej bandzie ? – zapytałem.
- Teraz zaczyna pan zadawać właściwe pytania – rzekł Nitecki. Otóż ja wiem nie tylko o dokonanym aresztowaniu Wujka, ale wiedziałem daleko wcześniej o tym, że ono nastąpi. Przed panem będę szczery i wyznam, że od swojego dowódcy miałem rozkaz zbadania środków łączności, jaka się odbywała drogą okrężną przez Rokitno, oraz kanału napływu ludzi na placówkę w Rudni Lwie. Wie pan, że częściowo taki rozkaz wykonałem, bo tym kanałem sam przepłynąłem na całej długości i znane mi są jego tajemnice.
- Czy wasze dowództwo potrzebowało te wiadomości, aby mnie tak samo jak Wujka, fałszywie oskarżyć posądzając o złą wolę, a może nawet współpracę z okupantem ? – postawiłem pytanie, będąc już świadomy roli swego dezertera.
- Nie – zaprzeczył. Moje dowództwo chciało poznać dobrą organizację wywiadu i sprawnie funkcjonującą łączność, z usług których niekiedy samo korzystało.
- A to ciekawe, w jaki sposób ? – zapytałem.
- W taki, że pan sam świadczył pewną usługę wywiadu, którą mój dowódca bardzo wysoko ocenił.
- Nic takiego nie przypominam sobie.
- No to ja panu przypomnę – powiedział Nitecki. Zdaje się, że w ostatnich dniach listopada, był pan wysyłany do Rokitna w celu dokonania bardzo ważnego wywiadu. Chodziło o rozpoznanie sprawy naszych dwóch wywiadowców dobrze uchrakteryzowanych, a następnie aresztowanych i zwolnionych przez żandarmerię. Przypomina pan sobie, że podczas składania meldunku o wykonaniu tego trudnego zadania, w biurze u Wujka przebywał jako gość zainteresowany tym pewien oficer sowiecki. 
- Tak, zgadza się. Taki wywiad był rzeczywiście przeprowadzony przeze mnie i przypominam sobie, że kpt. Wujek zlecił mi jego wykonanie w celu wyświadczenia grzecznościowej usługi, w ramach współpracy sojuszniczej.
- Otóż tym oficerem sowieckim goszczącym u Wujka, był mój przełożony, który polecił mi , aby nawiązać kontakt z panem. Zawiadomił mnie, że pan ze zbrojnym plutonem znajduje się w okolicy. W pięciu bunkrach jednak nie znalazłem pana, więc poleciłem zabrać karabin Rudnickiemu uważając, że w następstwie, czyn ten ułatwi kontakt z panem i nie omyliłem się , rzeczywiście tak się stało.
- Nie rozumiem, dlaczego kontakt ze mną był poszukiwany poprzez bandę, która jest dowodzona przez Garbowskiego. Co wy jej nakazujecie ?
- Ta banda nie zna swojej roli i nie wie czym i jak oddaje usługi właściwej partyzantce. Jest użyteczna między innymi dlatego, że ułatwia wychwytanie szpiegów rekrutowanych wśród własowców, których Niemcy wysyłają w teren. Banda Antocha dowodzona przez Franca, nie wie, że taką rolę spełnia i nie rozumie powodów tolerowania jej wyczynów – wyjaśnił Nitecki.
- Więc co konkretnie wasze dowództwo spodziewa się po mnie i czego 
chce ? – ostatecznie postawiłem pytanie, wiedząc już coś nie coś, o roli bandy i jej właściwym kierownictwie.
- Chce aby pan nadal kontynuował swoje zadanie, utrzymując kontakt z Ośrodkiem, a nam udzielał usług wywiadu w formie współpracy na podobieństwo tego, co pan robił na rozkaz kpt. Wujka.
- Jeżeli tylko o taką współpracę chodzi, to zgadzam się.
- No to domówiliśmy się. W tych dniach przybędzie do pana ten sam lejtienant, który gościł u Wujka i omówi z panem zadanie. On także zdecyduje, czy ta banda nadal tutaj pozostanie, czy też rozwiąże jej problem inaczej, powiedział Nitecki.
Dobrze będę czekał na niego. Wobec takiego obrotu sprawy, nie zatrzymuję nikogo z bandy i proszę dopilnować, aby Garbowski wyrównał krzywdy i zrabowane rzeczy zwrócił Starykowcom. Uważam, że w moim sąsiedztwie nikt nie może bezkarnie grabić – powiedziałem. Wy później możecie zgłosić się po swoją broń – dyskretnie rzekłem Niteckiemu, licząc na dalszą rozmowę z byłym dezerterem. Po tej akcji wracałem wprawdzie z pełnym wozem prowiantu, ale jej najważniejsza korzyścią , było niespodziewane odkrycie swojego czerwonego anioła stróża. Jak wynikało z przypadkowej rozmowy, sowieckie dowództwo dokładnie wiedziało o wszystkich decyzjach przedsiębranych przez kpt. Wujka a jak widać moimi zamierzeniami również jest zainteresowane.
Służba moja w takich warunkach, wydała mi się jeszcze trudniejsza. Na przemyślenie powstałej sytuacji nie było czasu, bo już rano następnego dnia, zjawił się Nitecki, informując, o wykonaniu mojego polecenia zwrotu zrabowanych rzeczy i prosząc, o wyrażenie zgody na podporządkowanie się jego ludzi, moim rozkazom, jako czynna samoobrona pobliskich wiosek.
- Na takie podporządkowanie nie mogę wyrazić zgody – powiedziałem – bo posądzono by mnie o wrogie działanie, więc i sprawę tych trzech osób – pozostawiam do dyspozycji lejtienanta. 
- Postępuje pan słusznie – powiedział Nitecki. 

Korzystając z przychylności byłego dezertera, zapytałem go o powody aresztowania Wujka i Jego sztabu. Przecież ten oficer współpracował z sowieckim dowództwem i cieszył się dużym zaufaniem, nawet słynnego Kowpaka i innych. 
- Zgadza się - rzekł Nitecki. Wujek zyskał zaufanie dowódcy liniowego, ale pominął jego zastępcę komisarza Rudniewa i to był jego niewybaczalny błąd.
- Rudniewa powiadacie ? Ach tak, przypominam sobie tego komisarza, ale on przecież zginął w boju, jeszcze w czasie rajdu w Karpatach.
- I to zgadza się – mówił Nitecki – zginął ale nie od kuli wroga, bo komisarze w bojach nie giną, ale ich oskarżenia pozostają w mocy i są prowadzone nadal przez ich następców. Kapitan Wujek był kadrowym oficerem AK i – jak zresztą każdy liniowiec – nie znosił politruków. Najgorsze jednak było to, że myślał o nich za głośno i dzielił się ze sztabem swoimi przekonaniami.
- A jak uważacie Nitecki, czy przyjaźń Wujka z Kowpakiem i innymi oficerami oraz świadczone usługi bojowe, mogą mieć wpływ na zwolnienie go z aresztu ? 
- Nie, stanowczo nie .
- A to dlaczego ?
- Dlatego, że oskarżenie postawione przez politruka, żaden autorytet liniowca obalić nie jest w stanie, a próby złagodzenia kary, mogą tylko pogorszyć sprawę Ponadto dowody przeciwko Wujkowi są niepodważalne chociażby dlatego, że bardzo niezręcznie powiększał liczebność swojego Oddziału dezerterami od Satanowskiego, który w osobie swojej żony ma bardzo wpływowego zastępcę d/s. politycznych. Obecna politruk Drozd – Satanowska, trzeba panu wiedzieć, w sprawach służbowych, kontaktuje się bezpośrednio z samym Stalinem i ona właśnie złożyła oskarżenie na Wujka, za wrogość i rzekome przeciwdziałanie poprzez powodowanie dezercji z jednostki Satanowskiego i werbunek tych ludzi w dowodzonym przez siebie Oddziale AK.
Takim działaniem sprytna politruk wykazała się właściwą robotą w terenie i jednocześnie ratowała zachwianą partyzancką reputację swojego nieudolnego i niedoświadczonego męża – wyjaśnił Nitecki.
- To bardzo smutne – zauważyłem – bo jak z tego wynika sprawa Wujka jest beznadziejna. 
- Niestety tak – odpowiedział mój rozmówca.
- Powiedzieliście Nitecki, że Drozd – Satanowska kontaktuje się bezpośrednio ze Stalinem. Ciekawi mnie w jaki sposób osiągnęła takie wyróżnienie, no i jak wy sprawdziliście takie przywileje ? – zapytałem.
- W kołach naszego dowództwa o praktykach bezpośredniości, mówi się dość otwarcie, aby uprzedzić wywiadowców. Czyni się to również z tych powodów, że liniowcy nie lubią politruków, a o takich, którzy omijają drogę służbową, uprzedzają, aby przed nimi mieć się na baczności. Nie powinienem zdradzać istniejących w sowieckiej partyzantce stosunków, ale przed panem nie mam tajemnic. Okoliczności w jakich sprytna pani politruk zdołała dotrzeć do najwyższych władz dowództwa, nie są dokładnie znane ale wiadomo, że zmusiła ją do tego konieczność ratowania przed wysadzeniem z siodła obojga małżonków. Jak musi być panu wiadomo – ciągnął dalej Nitecki, Stalin położył duży nacisk na aktywną bitwę o szyny. W tym celu na Polesiu została utworzona baza działań partyzanckich i wybudowano lotnisko w okolicy Chrapuńskiego jeziora. Na Polesie rzucono najlepszych speców do walki na tyłach wroga, którzy podejmując nakazaną działalność, rozpoczynali ją kontrolą miejscowych jednostek bojowych, a przede wszystkim ich sprawności. Taką inspekcję sił i środków, po uprzednim nakazie koncentracji, dokonywał wybitny oficer liniowy gen. Saburow. Stojąc w obliczu tak niezwykle trudnego zadania, generał sprawdzał bodajże najlepszych i zdecydowanych bojców sowieckich, a na szarym końcu podszedł i do polskiej grupki bardzo mizernie prezentujących się ochotników. Płk. Satanowski niezdarnie składając raport o siłach AL, zameldował aż 17 bardzo mizernych i niezdyscyplinowanych cywilów. Generał tylko z politowaniem popatrzył kiwając głową na lichotę jednostki istniejącej faktycznie tylko z nazwy i z ubolewaniem ocenił zdolności, a raczej nieudolność młodocianego dowódcy – powiedział nawet: „J...t twoja mat, da kakoj ty połkownik?” Satanowski zrobiwszy minę skarconego dzieciucha, gęsto tłumaczył się , że oficerem nie jest, a tylko tytuł pułkownika używa w celu wywarcia lepszego posłuchu u podwładnych. Jak wynikało z ocen fachowca – generała, nie uznał on zasady budowy autorytetu poprzez nadawanie wysokich stopni oficerskich i obydwu małżonków zdjął z dowództwa, przekazując cywilów do wyszkolenia polskiemu podoficerowi Kunickiemu, pseudonim /Mucha/. Postanowienie generała było nieodwołalne i dopiero wtedy zabrała głos politruk Drozd – Satanowska, bardzo pokornie prosząc generała, o odesłanie odwołanych, odlatującym samolotem do Moskwy. Jako cel tej podróży, sprytna politruk podała potrzebę zwrócenia się do Związku Patriotów Polskich w sprawie przeszkolenia politycznego małżonków i ich ustawienia do właściwej pracy na tyłach wroga.
Taki zamiar odpowiadał generałowi, gdyż potwierdzał słuszność posunięć służbowych w wyzbywaniu się z kadry dowódczej obciążającego balastu. Tym bardziej, że odwołani uznali swoją nieudolność i wyrażoną chęcią odlotu, okazali skruchę, oraz zamiar dalszego doskonalenia się, prosząc o ułatwienie realizacji swojego zamiaru. Uważał, że wysyłani po przeszkoleniu będą mogli wrócić wyłącznie do jego dyspozycji, a on w miarę potrzeby obsadzi ich w polskich jednostkach, gdzie mogą być wyznaczeni na zastępców ds. politycznych. Tak rozumując, generał do prośby przychylił się i Satanowskich do Moskwy wysłał. Nie przewidział jednak ten strateg, że sprytna politruk wykorzysta okazję zafrontowego przylotu i zdoła uzyskać posłuchanie najwyższego dowódcy. Nie na każdy bowiem zapowiadany transport samolotowy z Moskwy, na ukrywanym lotnisku wśród bagien Chrapuńskiego jeziora, wyczekiwano z napięciem i służbową potrzebą, a lot przyjmowany był przez samego gen. Saburowa osobiście. Toteż był on niezmiernie zdziwiony i zaskoczony, kiedy ujrzał wysiadających obojga Satanowskich. Zachowując powagę wysokiego posłannictwa, surowo zmierzył przedwcześnie przybyłych, ale tym razem Drozd – Satanowska zamiast pokory, wyniośle i z góry skwitowała niezadowolenie generała i ku jego jeszcze większemu zdziwieniu, podała pismo od samego Stalina. Z tym dokumentem, generał, pomimo swej szorstkości, zapoznał się bez zwłoki, w którym przeczytał:
Do wykonania natychmiast :
1.- Uznać tytularnie nadany stopień pułkownika towarzyszowi Satanowskiemu.
2.- Dowodzonej przez w/w jednostce AL nadaje się nazwę :
„Zjednoczenie Jeszcze Polska nie zginęła”.
3.- Na dowódcę nowo nazwanego zjednoczenia mianuję pułkownika Roberta Satanowskiego, a na zastępcę dowódcy ds. polityczno – wychowawczych w tym zjednoczeniu towarzyszkę Drozd – Satanowską.
Dalej list zawierał polecenie dozbrojenia, zaopatrzenia i udzielenia w miarę możliwości wszechstronnej pomocy.

Po przeczytaniu listu wysoko postawiony wojskowy zrozumiał, że ma do czynienia z politrukiem wpływowym i musi liczyć się z tą babą, więc okazując chęć służbowej pomocy – rzekł : Wy towarzyszko postaraliście się o stopień dla dowódcy i o nazwę dla jednostki, ale musicie sobie uświadomić, że to są pojęcia martwe i jeżeli nie zostaną wypełnione żywą siłą wyszkolonych żołnierzy, pozostaną bezużytecznym papierkiem ! Skąd weźmiecie tych ludzi wyszkolonych wojskowo i ideowo zaprawionych do wypełnienia próżni jaka istnieje za szumnie brzmiącą nazwą i wysokim stopniem oficerskim ? – zapytał.
Wy towarzyszu generale przydzielicie ludzi do tych zadań – wyrecytowała z naciskiem arogancka i pewna siebie politruk.
- Tu na tyłach wroga – rzekł generał zdenerwowany – na przydział nie liczcie, bo ja tu nie rozporządzam WKR. Tu na tyłach, do walki należy ludzi organizować i na tym polega dobra robota dowództwa, a nie na pustych nazwach i wysokich stopniach, zrozumieliście towarzyszko ? – odparował szorstko i dodał. Ja dowództwo waszych 17 cywilów powierzyłem sierżantowi, mężczyźnie z nabiałem. On przez ten czas waszej nieobecności, zaledwie w ciągu dwóch tygodni, potrafił powiększyć ten stan bez niczyjej pomocy do 110 osób i sprawność ich podnieść do gotowości bojowej. Teraz – mówił generał – kiedy ich dowództwo, zostanie obsadzone przez pułkownika i politruka tej co wy miary towarzyszko, spodziewam się w niedługim czasie zwiększenia tego zjednoczenia, przynajmniej do 1000 ludzi, nie będzie to dla was trudne – rzekł nakazująco ten liniowiec.

Taka była treść informacji jaką przekazano mnie o niebezpiecznej pani politruk – powiedział Nitecki.
- To bardzo, bardzo ciekawe, bo niewiele wiedziałem dotychczas o tych sprawach, ale odpowiedzcie mnie, czy Satanowscy zdołali powiększyć liczebność jednostki ? – zapytałem.
- Nie, bo któż to miał robić ? – odpowiedział Nitecki. 
- No, a Kunicki.
- Kunickiego generał zabrał natychmiast i powierzył mu Oddział im. Stalina, a później stawiał go za wzór innym, bo to rzeczywiście partyzant z prawdziwego zdarzenia – zaopiniował.
- A jak radził sobie dalej Satanowski ?
- Był po prostu bezradny. Nie potrafił prowadzić ćwiczeń, a tym bardziej organizować zadań bojowych. Ludzie zniechęceni niedołęstwem, dezerterowali. Stan jednostki w takich warunkach zamiast powiększać się, stopniowo malał a politruk, aby ratować zachwianą sytuację męża i własną karierę polityczną, wszystkie niepowodzenia przypisywała wrogiej robocie sanacyjnego oficera AK kpt. Wujka.
- Tak, to bardzo przykre – zauważyłem – bo tam, gdzie należy wytężać wszystkie siły do walki z wrogiem, osłabia się je w interesie prywaty, powodując usunięcie z szeregów jednego z najlepszych dowódców i to tylko dlatego, żeby nie robił konkurencji niedołęgom.
- Nie tylko dobrych dowódców, ale i żołnierzy – bo trzeba panu wiedzieć mówił Nitecki – że politruk Satanowska, w celu wypełnienia luki po dezerterach, potrafiła odgórnie wymóc rozwiązanie polskiego oddziału im. Feliksa Dzierżyńskiego, a żołnierzy zaprawionych w bojach przekazać pod dowództwo swojego męża. Taki manewr, to nie tylko jednego oficera usuwa z boju, ale cały dobrze walczący Oddział.
- A to dlatego, ta sprawna jednostka została rozwiązana ?
- Tak – potwierdził Nitecki – ale na szczęście sowieccy sztabowcy nie dali się wykiwać i na ten, tupetem zaprawiony chwyt wymyślili sposób.
Szytow ani myślał pozbyć się bez walki najlepiej sprawującej się jednostki w swoim zjednoczeniu i po otrzymaniu rozkazu o rozwiązaniu, zaproponował przejście do innej formacji, w oparciu o akces wyrażony w dobrowolnym głosowaniu. Rezultat tej formy wyboru jednostki bojowej był ten, że za pozostaniem w zjednoczeniu Szytowa głosowali wszyscy żołnierze rozwiązanego Oddziału, a za przejściem do zjednoczenia Satanowskiego odnotowano tylko jeden głos. Tym dobrowolnie przechodzącym okazał się jedyny Żydek, którego zgodnie z życzeniem, natychmiast odesłano do zjednoczenia, czyniąc zadość życzeniom politruka. Po tej nieudanej próbie Drozd – Satanowska, usilnie stara się powiększać jednostkę rozproszonymi żołnierzami Oddziału kpt. Wujka, bo zjednoczenie „Jeszcze Polska nie zginęła” stale zmniejsza swój stan i istnieje tylko z nazwy – opowiadał Nitecki.

Dalszą rozmowę przerwał łącznik, który zameldował o przybyciu gońca chcącego rozmawiać z Jeremiczem. Dawajcie go tu – poleciłem spodziewając się wiadomości z Ośrodka lub od Rocha z Klesowa.
- Panie sierżancie ! – meldował przybyły. Przysłał mnie podhorąży Wróblewski, który przekazuje panu pozdrowienia i życzenia noworoczne, a jednocześnie składa propozycje przejścia z całym plutonem do jednoczenia „Jeszcze Polska nie zginęła” !
Słuchałem spokojnie i byłem zaskoczony treścią meldunku, a goniec przerwał i śledził wrażenie jakie robi ta propozycja.
- To wszystko ? – zapytałem.
- Nie – powiedział goniec. Podhorąży informuje również pana, o drodze bezpiecznego przemarszu plutonu i ustawionej sztafecie informacyjnej dla tych partyzantów, którzy napływają do naszej jednostki – wyjaśnił goniec.
- Podziękujcie podhorążemu Wróblewskiemu za życzenia i powiedzcie, że Jeremicz nie skorzysta z jego propozycji i rad ! – czy zrozumieliście ?
- Tak jest panie sierżancie. Powiedzcie mu także, że Jeremicz dowodzi nie plutonem, ale Oddziałem kpt. Wujka i jako dowódca radzi podhorążemu wracać do macierzystej jednostki! Taka jest moja odpowiedź. Proszę ją zapamiętać i powtórzyć podhorążemu! 
- Tak jest ! Zrozumiałem, odpowiedział goniec.
- To wszystko ! możecie odmaszerować.
- A co nie mówiłem – rzekł Nitecki.
- Tak, macie dobre rozeznanie – przyznałem - ale Jeremicz to nie Wróblewski, a Rokitniacy to nie Klesowiacy.
- Tak, ale do zalet Rokitniaków powinien pan również mnie włączyć, bo w pracy konspiracyjnej, dezercja jest także służbą przynoszącą korzyści.
- Czy wy Nitecki, zamierzacie tę służbę wykorzystywać dla zdrady swoich zwierzchników ? – postawiłem pytanie.
- Stanowczo nie. Tego obrzydliwego chwytu nie uczynię. Zdrada nie leży w moim zamiarze, ani też w zakresie zadań jakie ciążą na mnie, ale nie mam obowiązku utrzymywania w tajemnicy krętactw różnych karierowiczów, którzy pod płaszczykiem wzniosłych idei, nieuczciwością, podstępem i chytrością, a nawet nikczemnością i szantażem, torują sobie drogę do władzy i własnego wygodnictwa. Nie mam obowiązku utrzymywania w tajemnicy metod spryciarzy, którzy umieją podszywać się pod obce zasługi i kosztem ofiarnej służby, a nawet ceny życia najlepszych żołnierzy, budują swój egoistyczny cel i fałszywy autorytet ! Informacja i przestroga przed tego gatunku pasożytami, nie jest zdradą, a raczej obowiązkiem każdego uczciwego żołnierza – wyjaśnił Nitecki.
- Błędem byłoby, nie skorzystać z waszych informacji – przyznałem – ale powiedzcie mi Nitecki – do czego zmierzacie ? – zapytałem.

- Zamierzam iść nadal tą drogą którą obrałem, ale uważam, że moją szczególną pracą i wiedzą , która kosztowała mnie tyle wysiłku, przysłużę się Ojczyźnie nie gorzej, niż inni dobrzy żołnierze ! – odpowiedział Nitecki.
- Muszę przyznać, że imponujecie mi ambicją i zamierzeniami, w których szczerość nie wątpię, dlatego oddaję wam wczoraj odebraną broń i życzę sukcesów.
W dowód uznania podałem rękę i prosiłem o natychmiastowe powiadomienie o przebiegu kontaktu i możliwości przyjazdu lejtienanta. Nitecki ściskając moją dłoń, obiecał solennie zadość uczynić moim życzeniom, bo jak mówił, Miedwiediew jest zainteresowany tym terenem i na spotkaniu ze mną bardzo mu zależy.
Nitecki wyszedł, a ja zastanawiałem się nad wartością informacji jakich mi udzielił i charakterem proponowanej współpracy z Miedwiediejewem. Słusznie wierzyłem w ich szczerość i prawdziwość, a za szczególnie trafne i ważne uznałem te, o niechęci jaka panuje między oficerami liniowymi, a politrukami i nienawiści do polskiego dowódcy ze strony politruka w jednostce AL. Wywody te, szczególnie w stosunku do aresztowanego kpt. Wujka wydały mi się jak najbardziej prawdopodobne. 
Moje rozmyślania przerwał kucharz przynosząc rosół ugotowany na świeżym mięsie z darowanego byczka. Mieliśmy teraz co jeść, a nasze samopoczucie, wskutek dobrych warunków zakwaterowania i możliwości utrzymywania higieny osobistej, było również dobre. Z patroli nad koleją , odbierałem kolejne meldunki, z których wynikało, że transporty wojskowe zamiast na wschód, zdążały ku Sarnom. Kolej w dalszym ciągu, była strzeżona przez Wehrmacht. Spodziewałem się meldunku z Ośrodka, jednak wiadomości o potwierdzeniu otrzymania meldunku wysłanego przez Lota nie nadchodziły. Bogdan też się nie pojawiał. Oczekiwałem także wieści z Rokitna. Taki stan niepewności niepokoił mnie coraz bardziej, bo dobry partyzant musi nieustannie działać.

46. ZŁAMANY ORZEŁEK

W nocy z dnia 2 na 3 stycznia spałem niespokojnie. Miałem sen, a śniło mi się, że mój orzełek na rogatywce jest złamany, a ja usiłowałem naprawić to zło, z wielkim trudem usiłując przylutować odpadłą koronę orzełka. Obudziłem się zaniepokojony, sięgnąłem po rogatywkę, ale nie stwierdziłem żadnych uszkodzeń, mój orzełek był cały, a hołubione przez wszystkich partyzantów godło państwowe znajdowało się na właściwym miejscu. Cóż miałby oznaczać ten sen ? – pomyślałem. Spojrzałem na zegarek, ze zdziwieniem stwierdziłem, że jest dopiero godzina piąta, a więc do pobudki zostało jeszcze dwie godziny. Położyłem się ponownie, ale senne widziadło tkwiło już w mojej świadomości i pobudzało do myślenia. Zerwałem się z posłania i przywoławszy służbowego, kazałem osiodłać konia, i po chwili wyruszyłem na kontrolę ruchomych patroli nad koleją. Obok wioski panował idealny spokój, jednak patrol meldował o całonocnym ruchu transportów w kierunku zachodnim. Na Olewsk nie było ani jednego pociągu – powiedział. To nasuwało przypuszczenie, że front na Dnieprze ruszył i Niemcy muszą znajdować się obecnie w szybkim odwrocie. Powróciłem na leśniczówkę już po pobudce. Poranna toaleta nie była zbyt długa, więc razem ze swoimi myślami usiadłem do przygotowanego śniadania. Tym razem, jak to w partyzantce bywa, nie sądzone mi było zaspokoić narastający głód. Nagle powietrzem wstrząsnął silny wybuch, aż szyby zadzwoniły w oknach. Świadczy to – powiedziałem kolegom – że pomimo ścisłej ochrony torów przez Wehrmacht, sowietom udało się zaminować i wysadzić jakiś most i to, jak wskazuje kierunek wybuchu, prawdopodobnie na rzece Lwie. Po upływie 15 minut dał się słyszeć drugi, lżejszy, a później trzeci wybuch, już na wysokości naszego miejsca postoju. O, to nie byli sowieci – zauważyłem i wybiegłem na dziedziniec. Jednemu z wartowników nakazałem konno podjechać pod tory i sprawdzić, co dzieje się na kolei. Ciągle zamyślony patrzyłem za oddalającym się jeźdźcem, a kiedy zarośla przysłoniły jego sylwetkę odwróciłem się , bo dał się słyszeć tętent z przeciwnej strony. Galopujący jeździec szybko zbliżał się i poznałem w nim Rudnickiego ze Staryk, który osadziwszy konia – meldował : Panie komendancie ! Niemcy odstępują i rwą mosty za sobą. Opuścili Rokitno, bo za Ośnickiem na wysokim nasypie nikogo już nie widziałem. Zaledwie przebrzmiały słowa tego meldunku, zza pochyłości terenu wynurzył się drugi jeździec i sadził prosto na nas. 
- O, to jest Lech, ten z chutoru pod Ośnickiem – mówił Rudnicki. Poznaję go po białym koniu. On powie najlepiej co dzieje się na torach, bo mieszka w ich pobliżu .
- Panie komendancie ! – meldował Lech, Niemcy uciekają i niszczą mosty. Ten pierwszy wybuch, to poleciał most na Lwie pod Ośnickiem.
- Czy jesteście pewni, że Niemcy zerwali ten most – zapytałem.
- Tak, jestem pewny panie komendancie, bo ten most był pilnowany przez Wehrmacht i nikt nie mógł do niego podejść. Te głuche wybuchy, które słychać teraz, to zrywy małych mostków za Tomaszgrodem – stwierdził z całą pewnością Lech. 
Po tym meldunku zarządziłem przygotowanie do wymarszu, ale Oddział może wyruszyć do wymarszu w kierunku Rokitna dopiero po potwierdzeniu ucieczki Niemców. Plutonowy Hofman zameldował gotowość do odmarszu. Należało tylko ściągnąć patrole i czujki, ale to nie mogło nastąpić szybko, bo od torów kolejowych dzieliła nas odległość kilku kilometrów. Poleciłem kucharzowi przygotować obiad dla ludzi, gdyż czeka nas kilkunasto kilometrowy marsz. W tym czasie Lech opowiadał jak widział wysadzanie mostu i upewnił mnie, że zrobili to sami Niemcy. Pan parzcież był u mnie i wie dobrze, że z mojej chaty most widać jak na dłoni – dowodził. 

Nadbiegł oczekiwany goniec i meldował:
- Panie komendancie ! Niemcy wycofali się zrywając za sobą wszystkie mostki leśnych potoków na torach. Sprawdziłem to dokładnie , również od drugiej strony toru. Na całej długości drogi nikogo nie zauważyłem, a słyszalne wybuchy, to wysadzanie mostków już za Tomaszgrodem. Nasi wartownicy opuścili swoje posterunki i są już w drodze do Oddziału – meldował goniec.
Wycofanie się Niemców z terenów przez nas kontrolowanych, zostało zatem potwierdzone. Przed Oddziałem i nami partyzantami, stanęło więc jeszcze jedno bardzo ważne zadanie, wykonania ostatniego rozkazu dowództwa AK.
Czekałem tylko na dołączenie służb znad kolei. W tym momencie pojawił się trzeci galopujący jeździec. Co ten powie – pomyślałem – bo sadzi od Staryk. 
- Panie komendancie! – meldował przybyły – w Starykach czeka na pana specjalna delegacja ludności Rokitna. Informują pana , że w miasteczku nie ma żadnej władzy i proszą o przybycie Oddziału dla ustanowienia bezpieczeństwa. Przysłał mnie tu pan Józef Lech, który przewodzi delegacji, przyprowadził ze sobą trzy furmanki, aby partyzanci mogli przyjechać jak najprędzej – powiedział jednym tchem. 

- Zabieramy się – odpowiedziałem. W tym czasie patrol znad kolei już powróciła, dołączyło do niej trzech „Antonowców”. Jeden z nich meldował, że przysłał ich Nitecki, do pełnienia dalszej służby. 
- A gdzie jest Nitecki ? – zapytałem.
- On już po pierwszym wybuchu, jak zauważył, że Niemcy wycofują się, polecił nam dołączyć do pana, a sam siadł na konia i pojechał na poleską stronę toru, aż pod Chrapuń – meldował Franc.
- U mnie służba polega na zabezpieczeniu terenu – powiedziałem. Oddaję wam zabraną broń i polecam sprawować samoobronę waszej i sąsiedniej wioski Jam, na wzór Rudnickiego w Starykach – zrozumieliście ?
- Tak jest ! odpowiedzieli chórem.
- Tylko zapamiętajcie sobie, bez żadnych grabieży ! – przestrzegałem.
Sprawa zabezpieczenia Rokitna stała się teraz moim podstawowym obowiązkiem i nakazem chwili. Bez zwłoki wydałem rozkaz do odmarszu.
W Starykach – oczywiście witała nas czekająca delegacja z miasteczka i huty. Serdeczności było wiele, a pan Lech ponaglał i upewniał o bezpiecznej drodze, bo „Samostyjnyky” zachowują spokój i jak na razie dają dowody pokory. Zapytałem dlaczego w delegacji nie ma żadnego z moich braci, bo spodziewałem się Bogdana lub Janka. pan Lech wyjaśnił, że Janek i Madoń wyjechali do Sarn w sprawach zaopatrzenia jeszcze przed świętami i nie powrócili, a Bogdan ostatnim transportem powiózł meldunek i nie miał już czym wrócić, bo transporty w tym czasie szły tylko w stronę Kowla. Po takim wyjaśnieniu nie było czasu do stracenia. Nakazałem wyładować z mojego przeciążonego wozu, pakunki zapasowej amunicji i granatów i pozostawienie ich na przechowaniu w Starykach, a Rudnickiemu i Lechowi z Rudni Lwy – dołączyć do Oddziału udającego się do Rokitna. Wszyscy uzbrojeni partyzanci zajęli miejsca na wozach, siadając z nogami na zewnątrz, cywili usadowiono pośrodku wozów, ja dosiadłem swojego wierzchowca i nakazałem odjazd. Konie były dobre i ruszyły raźno, więc 9 kilometrów odległości pokonały kłusem. Przed wjazdem na ulice miejskie, z żołnierzy utworzyłem kolumnę czwórkową. Uczynili to, aby do miasteczka wkroczyć w szyku bojowym i wzorową prezencją nacieszyć stęsknione serca Polaków w Rokitnie. Toteż witano nas ze łzami radości i okrzykami: „Niech żyje Wojsko Polskie”! Byłem wzruszony entuzjazmem mieszkańców, ale w tej atmosferze radości zasmuciłem się przedwczesnym przebłyskiem naszej sławy i wolności.. Przemaszerowaliśmy przez Plac Piłsudskiego, obok bunkrów podziemnych i zatrzymałem Oddział na ul. Handlowej, naprzeciw domu Baratza, w którym jeszcze tak niedawno mieściła się najwyższa władza okupanta – słynna SD. Nakazałem swoim ludziom rozejść się i obejrzeć pomieszczenia. W budynku wybranym do naszej ostatniej służby Polsce, nakazałem wyładować z wozu przywiezioną żywność i umieścić w śpiżarni tego domu. Obiekt ten posiadał w całości wszystkie urządzenia gospodarcze i zapasy opału, więc nakazałem kucharzowi zająć się przygotowaniem wieczerzy dla Oddziału. Krzątanina i przygotowanie nowego zamieszkania, mojego biura, kuchni i wartowni zajęło trochę czasu. Spodziewana czołówka wojsk frontowych nie nadchodziła, więc zarządziłem zbiórkę Oddziału na ulicy przed frontem domu. Na lewym skrzydle ustawił się kol. Rudnicki z moim wierzchowcem, a za nim stanął mój wóz rekwizytowy. Wszystkim nakazanym czynnościom towarzyszył wzorowy ład wojskowy ład i zdyscyplinowanie Oddziału. W tej napiętej patriotycznej atmosferze, w obecności mieszkańców miasta odebrałem raport od wzorowo prezentującego się plutonowego Hofmana.
Szkoda pomyślałem, że tej zbiórce bojowego Oddziału wojskowego, nie przygląda się mój synek. Nie ma go wśród licznie zebranej młodzieży Rokitna; nie ma wśród tłumu witających swoje wojsko, entuzjasty i współpracownika partyzantów pana Busza, nie ma także tymczasowego pełnomocnika rządu polskiego kol. Antoniego Madonia i żadnego z moich braci .... Janek i Bogdan – jak mi doniesiono – pozostali w Sarnach, Władek walczy gdzieś w lasach za Bugiem, Tomek w niewoli sowieckiej, a Kazik najdalej, gdzieś na Syberii ...
W tej nadzwyczajnej chwili pozostałem samotny. Jako jeden z wielu walczących braci Dytkowskich wytrwałem do końca na posterunku niełatwej obrony polskości tych kresowych terenów. Stanąłem wyprostowany przed frontem swojego wojska, aby jeszcze raz spojrzeć w oczy żołnierzom, z którymi zew wolności połączył mnie w boju z okrutnym najeźdźcą naszej Ojczyzny i jego faszystowskimi sługusami, dokonującymi bezprzykładnej rzezi Polaków i Żydów !

- Żołnierze ! – przemówiłem. 
Spotkał Was wielki zaszczyt, bo jako jedni z pierwszych wkroczyliśmy do wolnego od hitlerowskiego najeźdźcy naszego Rokitna ! Spotkał nas ten niewątpliwy zaszczyt, bo jako pierwsi bojownicy „Polski walczącej”, potwierdzamy odzyskanie wolności na pierwszym skrawku kresowej ziemi polskiej ! .... My robotnicy huty i miejscowi Mazurzy, jako jedni z pierwszych na kresach polskich, przystąpiliśmy do podziemnej walki z okupantem i hajdamackimi rezunami i jako jedni z pierwszych po niełatwych walkach z wrogiem powróciliśmy z lasu na to samo miejsce, aby zademonstrować prawo do życia w wolności, tutaj, na tej ziemi. Nas partyzantów polskich spod znaku AK spotyka ten wielki zaszczyt, że dnia 3 stycznia 1944 roku ogłaszamy wolność polskiego Rokitna i obwieszczamy wykonanie rozkazu Komendy Głównej Armii Krajowej !!!
-Żołnierze ! ....
Dziś uroczyście z dumą i podniesionym czołem informujemy miejscową społeczność o rezultacie naszego heroicznego wysiłku, i stwierdzamy, że okrutny okupant i jego rezuńscy najemnicy, nie zdołali nas wyniszczyć, nie zdołali załamać w nas ducha i woli walki o najszczytniejsze ideały ludzkości. Dlatego my, polscy żołnierze - partyzanci, tu, na ruinach zmiażdżonej siły obydwu wrogów, mamy obowiązek oświadczyć wszem i wobec, że jesteśmy prawymi właścicielami i gospodarzami tych Ziem kresowych, jako rdzennie polskich i na nich pozostaniemy !
- Żołnierze !
Waszą walką i chwalebną służbą wypełniliście obowiązek obywatela i Polaka, dobrze zasłużyliście się Polsce i kresowemu społeczeństwu, walcząca Warszawa będzie pamiętać o pierwszym wyzwolonym skrawku ziemi polskiej, a historia nie zapomni również o Was. Dlatego w imieniu służby i własnym, dziękuję Wam Koledzy, za Wasza postawę obywatelską , za wysokie poczucie obowiązku, za odwagę i waleczność, za ofiarność i poświęcenie, za Wasze wszystkie dodatnie cechy tworzące walory polskiego żołnierza !
Dziękuję Wam również Koledzy, za zaufanie jakim darzyliście mnie w tej służbie. Proszę, wybaczcie mi i nie pamiętajcie moich ułomności i słabości. Wybaczcie, jeżeli dla któregoś z Was, byłem zbyt surowy, wymagający lub nierzetelny, bo oto mój służbowy stosunek do Was dobiega końca. Od tej chwili ustaje działalność konspiracyjna naszej jednostki. Oddział, jako jednostka siły zbrojnej podejmuje funkcje związane jedynie z zabezpieczeniem administracyjno – porządkowym miasta i okolicy i będzie je spełniać aż do odwołania przez organy wojskowej władzy sojuszniczej. Czy zluzowanie nas nastąpi zaraz po wkroczeniu, czy później, tego nie wiem, ale przypominam o obowiązku meldunku i powitania wkraczającej czołówki jednostki frontowej z godnością. Nakazuję grzecznie ale stanowczo oświadczać, że polska jednostka partyzancka na opuszczonym przez hitlerowskiego najeźdźcę terenie, pełni służbę związaną z ochroną ludności przed napadami faszystowskich rezunów; że polska jednostka partyzancka jako gospodarz tego terenu – jest również honorowym wartownikiem polskiego mienia! Jeżeli od Was zażądają złożenia broni, nie stawiajcie oporu.
Tak, drodzy Koledzy i żołnierze, kończy się nasz pierwszy etap walki o o wolność, najszczytniejsze prawo naszego Narodu. To nie oznacza jednak końca służby, bo wojna trwa, a nasz Kraj, aż jęczy w okrutnej niewoli i wzywa o pomoc. Uważam Koledzy, że na to wyzwanie także nie będziemy głusi i weźmiemy udział w drugim etapie tej walki, co w naszych konkretnych warunkach oznacza wstąpienie do Wojska Polskiego, organizującego się w Związku Radzieckim. Dla pełnienia służby porządkowej, przeznaczam mojego wierzchowca z rzędem, później zabierze go na własność kol. Rudnicki, ze wsi Staryki, a zaprzęg z wozem kol. Antoni Lech ze wsi Rudnia Lwa.
Obydwaj obdarowani udadzą się natychmiast do swoich wiosek i mają obowiązek zameldowania mi wykonanie moich poleceń służbowych przez obydwu wysłanników do Starej Huty. Ponadto zawiadomią ich mieszkańców, o moim ostatnim postanowieniu, odnośnie wykonania rozkazu Komendy Głównej AK na terenach kontrolowanych przez Oddział partyzancki kpt. Wujka !
Obecnie Oddział pełniąc służbę bezpieczeństwa i porządku z woli obywateli miasta, wystawia pojedyńcze warty na stacji kolejowej, przed wartownią i w hucie, oraz uruchamia stałą patrol konną, do kontroli całego miasteczka. Na tymczasowe pełnienie funkcji prezydenta miasta, wyznaczam kol. Józefa Lecha ! Baczność ! Mojemu przemówieniu nadaje moc rozkazu numer 2. Spocznij !
Trudno jest wyrazić słowami wrażenie jakie nastąpiło po wygłoszonym ostatnio rozkazie. Zauważyłem jednak, że zarówno żołnierze jak i obywatele miasta uznali go za potrzebę na czasie i konieczność dziejową.
Stwierdziłem także, że wydane polecenie zostało natychmiast wykonane. Zapadał już zmrok, a czołówki wojsk sojuszniczych w dalszym ciągu nie było widać. Dookoła zapanowała cisza i spokój. Teraz do domu, pomyślałem. Znajome osiedle hutnicze wyłania się wśród drzew, już jest tak blisko ...! Szedłem ulicą Piłsudskiego w towarzystwie patrolu składającego się z Kajtka, Młota i Rysia. Idąc w tym półmroku w pewnym momencie zauważyłem, że z ulicy Snowidowickiej wynurza się wyczekiwana czołówka. Szło kilku żołnierzy pieszo, a konno jechał major. „Stoj, kto idiot” – ciszę rozdarło znamienne zawołanie.
Tu polscy partyzanci- odpowiedziałem po rosyjsku. Jesteśmy gospodarzami tego terenu, pełnimy służbę porządkową i bezpieczeństwa ludności zagrożonej przez bandy faszystowskie wysługujące się Hitlerowi. Polscy partyzanci pełniąc ten obywatelski obowiązek na tej ziemi, mają zaszczyt przywitać tak długo wyczekiwaną czołówkę frontową zwycięskich wojsk radzieckich ! Raport Wam składa dowódca Oddziału porządkowego sierżant Dytkowski.
Zauważyłem, że major wysłuchawszy złożonego meldunku, chwilkę zastanowił się i z cicha zapytał przewodnika: „Ty jewo znajesz”?
-„Da znaju – odpowiedział – eto diejswitielno izwiestnyj partyzant, raboczij miestnogo stiekolnogo zawoda” – powiedział przewodnik.
- Co słychać w terenie ? – wtedy zapytał mnie major.
- W całej okolicy panuje spokój i porządek sprawdzony przeze mnie, bo dziś wróciłem spod Tomaszgrodu. W miasteczku za linią kolejową spotkacie mojego wartownika. On Wam wskaże przygotowany dla Was lokal w Zarządzie Miasta, znajdujący się przy ulicy Handlowej, naprzeciw naszej wartowni – powiedziałem. Major podziękował i odjechał.
Spojrzałem w stronę rodzinnego domu i poczułem w sercu miękkość i ciepło.

47. JUŻ W DOMU.

Są w życiu człowieka chwile, które nie dadzą się wyrazić słowami. Do takich pamiętnych i nigdy nie zapomnianych przeżyć zaliczam te, jakich doznałem w chwili przekroczenia progu swojego domu. Nad wyraz serdecznie witała mnie moja małżonka i pieszczotliwie tuliły się do tatusia córeczki Stefcia i Hanusia. Niestety nie było Zbyszka. Obydwie stęsknione pieszczot ojcowskich na swój dziecięcy sposób cieszyły się moim powrotem , .... jak czule okazywały radość, a później wspólnie z mamusią przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, zanosiły dziękczynne modlitwy za szczęśliwy powrót ojca i męża na łono rodziny ! ...
Urzeczony uroczystym nabożeństwem, widziałem w swojej wyobraźni te niezmierne łaski wyproszone szczerością kochającej żony i niewinną prośbą dziecięcej modlitwy, czułem płynącą z nich moc przetrwania. Takie niezapomniane wrażenie i poczucie dobrze spełnionego obowiązku, odniosłem także przy powitaniu z kochającą i zawsze kochana matką.... z Matką – żołnierzem witającą syna – żołnierza...! Wyczułem jej radość i zadowolenie, ale równocześnie nadal tkwiła w niej głęboko troska o dalszy los jej pozostałych synów trwających w okrutnej wojnie. Podobne intencje wyrażały powitania z dalszym rodzeństwem i hutnikami, a młodzież darząca mnie zaufaniem jako przywódcę pytała bez słów, spojrzeniami – co dalej ? I słusznie – pomyślałem – bo to dopiero początek i pierwszy etap naszej walki. Należy przecież nadal prowadzić rozpoczęte dzieło wyzwolenia, aż do zwycięskiego końca ! 
Toteż po pierwszych uznaniach wyrażanych w trakcie powitań, poczułem się zawstydzony. Bo to wszystko co już odniosłem, było zaledwie małym krokiem w realizacji bardziej ambitnych celów i zamiarów. Pragnienia te widziałem w oczach wszystkich witających. Szczególnie Matka ...., Matka - żołnierz domagała się od swojego syna – żołnierza, czegoś więcej ... to był nakaz, od którego uciec nie sposób. Cały wolny czas poświęcałem myślom o niej, o jej intencjach, o niezrównanej sile jej autorytetu nakazującego działanie. Ten jej niemy nakaz nie pozwalał mi zapomnieć o rozpoczętej walce, Nie dziw, że teraz przypominałem i w pamięci analizowałem przebieg chwalebnych czynów swojej Matki ; nie dziw, że teraz oceniałem Jej wieloznaczący stosunek do dzieci i całego otoczenia przyjaciół. Widziałem Ją jak w retrospektywnym filmie, kiedy z opłatkiem świątecznym w ręku, podchodziła do Ojca i po złożeniu życzeń z kolei do nas, wszystkich swoich dzieci, życząc szczęścia całej zebranej rodzinie. Dążeniem jej od zarania była polskość i taką pozostała do dziś ! Przypominam sobie jej gościnny i suto zastawiony stół, jej życzenia stanowiące błogosławieństwa składane dzieciom; przypominam sobie melodyjny i tak przyjemny, nigdy nie zapomniany głos kolęd bratowej Kazimiery i Kazika, oraz urzeczone ich śpiewem, całe rodzeństwo... Dziś te nasze zebrania za matczynym gościnnym stołem, te szczere i serdeczne życzenia Matki dzielącej opłatek świąteczny, rozumiem i doceniam jako najtrwalsze spoiwo rodziny, Rodziny, która dzięki matce stanowiła zawsze patriotyczną komórkę społeczną. Podobnych rodzin, obchodzących uroczyście święta w Rokitnie, było zresztą wiele i to one właśnie stały się patriotyczna bazą i najbardziej wartościowym tworzywem polskiej społeczności kresowej.
Od swojego Oddziału pełniącego służbę porządkową w miasteczku, codziennie otrzymywałem meldunki, a dnia 5 stycznia moi wartownicy zostali zluzowani przez partyzancką jednostkę sowiecką. Obejmujący służbę partyzanci, przybyli z Polesia i nie byli nam znani. Zażądali oni złożenia broni przez polska jednostkę. W myśl mojego ostatniego rozkazu, moi ludzie nie stawiali oporu. Podobnie jak Oddział, postąpiłem i ja, po złożonej mi propozycji. I tak oto sprawdził się mój sen o odłamanej koronie orzełka na rogatywce.
Teraz dopiero, do naszego miasteczka zaczęli napływać Żydzi tułacze ukrywający się w polskich wioskach, lub pozostający w pomocniczych służbach partyzantów. Jak się okazało w trakcie ucieczki dnia 26.08.42 roku, od niechybnej śmierci uratowało się zaledwie kilkanaście osób. Pierwszymi takimi szczęśliwcami okazali się wszyscy trzej bracia Gołubowicze. Powiedzieli oni, że zbiegom pomagała i ukrywała ich pani dyrektorowa Harsfinklowa. Od nich dowiedziałem się, że nasze działania Samoobrony wojskowej w Rokitnie i okolicy, a później partyzantki AK były im dokładnie znane. Na moje pytanie skąd posiadali i jak zdobywali wiadomości objęte tajemnicą wojskową ruchu oporu, Gołubowicz wyjaśnił bez osłonek, że nasze poczynania obronne, były ściśle obserwowane przez wytrawnego wywiadowcę sowieckiego pana Hilarego Ostrowskiego i panią Harsfinkiel. Zdębiałem z wrażenia i mimowolnie pomyślałem, że do tej dwójki, brakowało jedynie do kompletu księdza Wyrobisza. Wyjaśniła się zatem zagadka dobrych wyników pracy ekipy naszych pań. Zbieranie bielizny, ciepłych ubrań i obuwia dla potrzeb ludzi lasu, oraz garderoby żeńskiej dla plutonu kobiet, działo się przy udziale wywiadu sowieckiego za cenę ciągnięcia za język nieświadomych zbieraczek. Tak pan Ostrowski, jak i pani Harsfinkiel, posiadali na przechowaniu duże ilości garderoby i różnych przedmiotów pozostałych po zagładzie Żydów. Te rzeczy stały się ich własnością i stąd ta hojność, za cenę wiadomości o partyzantce AK. 
Odkrycie to mówiło aż nadto, że wywiad sowiecki, na bieżąco był informowany o naszych poczynaniach, a uzupełnieniem ich sprawności organizacyjnych, był udany przerzut Niteckiego, dokonany kanałem naszej łączności . Wywiad natomiast jaki dokonywałem na rozkaz swoich władz zwierzchnich, był tylko oficjalnym sprawdzianem metod dobrze zorganizowanej pracy, o której pan Ostrowski informować nie był w stanie. Wszelkie inne wiadomości jak usiłowanie zabrania na przechowanie i próby ratowania przez moją matkę życia małej Berezowszczanki, lub uratowanie od kary śmierci obojga Stryczków, zdobywane przez panią Harsfinkiel od zbieraczek garderoby dla potrzeb lasu, nie stanowiły tajemnic kompromitujących naszą działalność. Gorzej natomiast działo się w sztabie naszego dowództwa Oddziału, gdzie znany ładowacz akumulatorów radia, swobodnie podsłuchiwał głośne myślenie kpt. Wujka i jego sztabu, oraz wygłaszane przez nich opinie polityczne, treści narad, przedsięwzięć i tajnych rozkazów dowódcy, o czym bezzwłocznie informował swoich mocodawców. Tutaj właśnie tkwił błąd i tutaj leży wina, za brak czujności, co w rezultacie stało się przyczyną aresztowania dowództwa i rozkładu sprawnej jednostki bojowej sił zbrojnych walczącej Armii Krajowej ! 
Analizując blaski i cienie naszej walki w pierwszym etapie działań zastanawiałem się nad lepszym startem do drugiego. Z odwiedzającymi mnie kolegami, dzieliłem się doświadczeniami, słuchałem sądów i opinii ogółu obywateli o naszych dotychczasowych osiągnięciach. Nie bez racji wypadały one chwalebnie, bo pomimo wielu niepowodzeń, naszym wysiłkiem i heroiczną walką, zdołaliśmy uratować od niechybnej męczeńskiej śmierci tysiące istnień ludzkich, wiele bezbronnych kobiet, starców i dzieci polskich !
Były to koszmarne wspomnienia, na odzwierciedlenie których, brak jest słów i barwy wymowy. Nie sposób przedstawić czytelnikowi w pełni właściwego obrazu tamtych dni, niepodobna odtworzyć ogromu zbrodni, jakich dopuszczała się ogłupiona i rozhisteryzowana dzicz hajdamacka odradzającego się nacjonalizmu ukraińskiego, zbrodni wzorowanych na dzigis – hanowskim i hitlerowskim okrucieństwie. Bo rzeczywiście brak słów, dla określenia stopnia zbydlęcenia i nikczemności metod, jakimi posługiwali się wówczas zarówno słudzy faszyzmu, uczniowie zwyrodniałych nazistów, jak i czerwoni, bezmyślni i ślepi wykonawcy zbrodniczych poleceń „Geniusza ludzkości”.
Dla zorientowania czytelników o tej nierównej walce, oraz o trudnościach organizacyjnych i obronnych, podaję dwa wykazy : pierwszy jako zestawienie osobowe członków AK przynależnych do Komendy Odcinka „Rostów” w Rokitnie i drugi wykazujący wioski i osiedla polskie zniszczone, lub ocalałe wskutek działań obronnych Samoobrony tych wiosek i działalności bojowej prowadzonej przez O/P kpt. Wujka, oraz nasz Odcinek w Rokitnie.


ZESTAWIENIE OSOBOWE Członków Armii Krajowej przynależnych do Komendy Odcinka „Rostów” w Rokitnie.

DOWÓDZTWO

1. - Dytkowski Jerzy ps. „Jeremicz”, Komendant Odcinka
2. - Wróblewski Edward ps. „Witalis”, Zastępca Komendanta
3. - Madoń Antoni ps. „Korybut”, tymcz. Delegat Rządu
4. - Lecz Józef ps. „Podkowa”, łącznik Komendy

ŁĄCZNOŚĆ

1. - Dytkowski Jan ps. „Sokół” dowódca drużyny
2. - Rzepko Ryszard ps. „Kot” , łącznik
3. - Wilk Janina ps. „Janka” 
4. - Jasińska Janina ps. „Róża” 

WYWIAD

1. - Dytkowski Bogdan ps. Pulmanoski”, d-ca drużyny, wywiadowca
2. - Jaworski Kazimierz ps. „Kajzer”, wywiadowca
3. - Majewski Józef ps. „Muzykant” , wywiadowca
4. – Linde Bronisława ps. „Gertruda”, wywiadowca

ZAOPATRZENIE

1. – Dytkowska Genowefa ps. „Miła”, „Gienia”, dowódca, kier. Punktu Zaopatrzenia
2. - Staniczek Stefan ps. „Prehuda”
3, - Sternik Leokadia ps. „Paulina”, kier.pkt. zaopatrzenia
4. - Królikowski Jan ps. „Rydz”

PROPAGANDA I PRACE POMOCNICZE

1. - Grejner Helena ps. „Zyta”, dowódca drużyny
2. - Dytkowska Maria ps. „Matka”
3. - Matzner Karolina ps. „Ciotka”
4. - Dytkowska Henryka ps. „Femcia”

SŁUŻBA ZDROWIA

1. - Walczakówna Maria ps. „Majstrowa” – felczer, akuszerka
2. - Niedbał Jrena ps. „Feliksa” – aptekarka, dostawca leków
3. - Mingałło Irena ps. „Adela”- pom. aptekarki,

DRUŻYNA BOJOWA SAMOOBRONY - MIASTO

1. - Dytkowski Władysław ps. „Dęboróg”, dowódca drużyny
2. - Szajewski Antoni ps. „Skiba”
3. - Kostera Kazimierz ps. „Kowal”
4. - Adamczyk Marian ps. „Bokser”

DRUŻYNA BOJOWA SAMOOBRONY - HUTA


1. - Linde Bernard ps. „Skrzypek”, dowódca drużyny
2. - Orłowski Maksymilian ps. „Mikus”
3. - Krasnowski Kazimierz ps. „Kusy”
4. - Maciejewski Jan ps. „Kucharz”

DRUŻYNA BOJOWA SAMOOBRONY – BUDKI SNOWIDOWICKIE.

1. - Dawidowicz Heronim ps. „Wilk” dowódca drużyny
2. - Lech Dominik ps. „Dudek”
3. - Dawidowicz Jan ps. „Jarczak”
4. - Lech Stanisław ps. „Lisica”

DRUŻYNA BOJOWA SAMOOBRONY - TOMASZGRÓD

1. - Artowicz Franciszek ps. „Gąsior”, dowódca drużyny
2. - Blach Zygmunt ps. „Kolejarz”
3. - Gasjdemski Zygmunt ps. „Kupiec”
4. - Blach Klemens ps. „Rybak”

DRŻYNA BOJOWA SAMOOBRONY – STARYKI
1. - Garbowski Antoni ps. „Lelek”, dowódca drużyny
2. - Rudnicki Dominik ps. „Ryś”
3. - Garbowski Rafał ps. „Sowa”
4. - Rudnicki Józef ps. „Sarna”
5. - Lech Józef ps. „Osa”

DRUŻYNA BOJOWA SAMOOBRONY – RUDNIA LWA

1. - Wenta Józef ps. „Podkowa”, dowódca drużyny
2. - Ciołkowski Stanisław ps. „Borowik”
3. - Wutka Stanisław ps. „Szewc”
4. - Lech Antoni ps. „Kuna”
5. - Garbowski Stanisław ps. „Lemiesz”

CZŁONKOWIE NIE OBJĘCI FUNKCJAMI

1. - Oleszyński Antoni ps. „Kajtek”
2. - Staszewski Józef ps. „Młot”
3. - Hofman Piotr ps. „Pietrek”
4. - Szajewski Józef ps. „Soroczka”
5. - Pachowski Tadeusz ps. „Bóbr”
6. - Bagiński Stanisław ps. „Szpak”
7. - Adamczyk Wacław ps. „Bobian”
8. - Obermajer Jan ps. „Gorarz”
9. - Broniewska Irena ps. „Jędrek”
10.- Wołodkiewicz Alfons ps. „Wierszuł”
11.- Filipowicz Mieczysław ps. „Kula”


WYKAZ WIOSEK I OSIEDLI POLSKICH na terenie kontrolowanym przez O/P kpt. Bomby – Wujka, które w wyniku napadów dokonanych przez OUN zostały spalone, a mieszkańcy wymordowani.

LUDNOŚĆ WYMORDOWANA CAŁKOWICIE, uratowały się ucieczką tylko niektóre osoby.

Powiat KOSTOPOL :

1.- Gromce
2.- Lubomirka
3.- Wieżyca
4.- Słomiak
5.- Potasznia
6.- Górna Polonia
7.- Bielczakówka
8.- Nowalia

LUDNOŚĆ CZĘŚCIOWO URATOWANA, a młodzież wywieziona na roboty do Niemiec.

9.- Budki Usteńskie

LUDNOŚĆ CZĘŚCIOWO OCALAŁA, a inna przybyła z okolicy przeważnie wywieziona do Niemiec.

10.- Stepańska Huta
11.- Dermanka – zabity m. in. Mikołaj Kołomiejec, Ukrainiec demokrata, współpracujący z polskimi samoobronami.

Powiat SARNY :

LUDNOŚĆ CZĘŚCIOWO URATOWANA

12.- Łomsk,
13.- Staryki
14.- Budki Borowskie
15.- Okopy

ZBRODNIE LUDOBÓJSTWA I SPALENIA WSI dokonane przez Niemców:

Powiat KOSTOPOL

1 - Siwki – ludność ocalała, a młodzież częściowo wcielona do oddziałów pomocniczych policji.
2 - Poziory – jak wyżej 
3 - Nowa Huta - jak wyżej
4 - Nyszakówka – wymordowani wszyscy mieszkańcy
5 - Szopa - jak wyżej
6 - Rudnia Łączycka - jak wyżej
7 - Koziarnik Hotyński - ludność uratowała się ucieczką
8 - Bober - ludność uratowała się ucieczką, zginęły tylko dwie osoby

Powiat SARNY

1- Rudnia Lwa - spalono wieś i zamordowano jednego człowieka Ob. Wutkę 

Powiat STOLIN

1- Budki Wojtkowickie - spalono całą wieś i wszystkich mieszkańców.


ZESTAWIENIE MIEJSCOWOŚCI OCALAŁYCH NA SKUTEK DZIAŁAŃ O/P KPT. WUJKA

1. - Nowiny, powiat Kostopol
2. - Stara Huta „
3. - Młynek „
4. - Moczulanka „
5. - Mokre „
6. - Głoszków „
7. - Lewacze „
8. - Rudnia Stryj „
9. - Bystrzycka Huta „
10. - Bronisławka „
11. - Podrałówka „
12. - Antonówka „
13. - Peresieki „
14. - Smolarnia Hołopska „
15. - Zawołocze „
16. - Duża Jakubówka „
17. - Pererytka „
18. - Antolin „
19. - Pipło „
20. - Alfredówka „
21. - Budki Snowidowickie, powiat Sarny
22. - Woronówka „
23. - Jamy „ 
24. - Tomaszgród „
25. - Klesów „
26. - Rokitno „

Największe straty jakie poniósł Oddział Wujka po wyjściu z okrążenia w Stepańskiej Hucie to 15 zabitych w tym ppor. Pomian. Bój toczył się we wsi Willa. W tej akcji prowadzonej przeciwko dużemu zgrupowaniu Bulbowców, brał udział także Oddział im. F. Dzierżyńskiego. Jak wtedy obliczono , nieprzyjaciel utracił ponad 100 zabitych, wśród nich rozpoznano koronnego atamana, zastępcę i kuzyna samego Tarasa Bulby – Petro Downatiuka.
W luźnych koleżeńskich rozmowach podsumowujących nasz wojenny dorobek brakowało moich braci. O najmłodszym Władku żadnych wieści, które dałyby jakąkolwiek podstawę do sądów, zarówno o jego ucieczce do lasu, działalności partyzanckiej, jak i chociażby o tym czy żyje, dotychczas nie zdołaliśmy uzyskać. Bogdan, wiadomo, pojechał z moim meldunkiem, a Janek służbowo wysłany po zaopatrzenie. Na takich wspominkach i wojennych dysputach czas uciekał szybko. Pogłębiały się wątpliwości, zanikały nadzieje. Okrutna wojna nadal trwała, potop powracał kolejnymi falami. 

Dotarła do mnie wiadomość, że nowe sowieckie władze administracyjne zamierzają uruchomić hutę. Informacja ta została potwierdzona przez pana Kruszkę, który składając mi grzecznościową wizytę, jednocześnie proponował abym objął w tym zakładzie posadę jako zastępca dyrektora ds. technicznych. Odmówiłem twierdząc, że wojna jeszcze nie skończona, a żołnierze przede wszystkim tam są potrzebni. W tym czasie w naszym miasteczku, już rozpoczął urzędowanie WKR i ogłosił nabór młodych roczników i rezerwistów. Mój rocznik wprawdzie jeszcze nie został objęty poborem, ale w dalszej części obwieszczenia poinformowano, że poborowi narodowości polskiej i ochotnicy, na ich prośbę będą kierowani do organizującego się w ZSRR Odrodzonego Wojska Polskiego.
Dalej czytałem, że oficerowie i podoficerowie starszych roczników nie objętych poborem, mogą zgłaszać się ochotniczo. To jest właśnie to, co mnie może dotyczyć – pomyślałem. Wiedząc już, że moją osobą ponownie interesuje się NKWD, szybko podjąłem decyzję. Takie prawo wyboru podane w obwieszczeniu, dla wszystkich byłych partyzantów AK stało się nowym wyzwaniem ochotniczego zgłoszenia się do formującego się w ZSRR Wojska Polskiego. Zachęcona taką propozycją i groźbą włączenia do Armii Czerwonej młodzież Polska szukała porady i prosiła mnie o informacje dotyczące warunków służby wojskowej. Chętnie ich udzielałem, a zainteresowanych było wielu. Postawiłem zatem pytanie : Iluż to na dziś zgłosiło się do tego wojska ?

- Na dziś informował Wiązowski – jest nas około 130.
- A na kiedy planują odmarsz pierwszego rzutu ? – zapytałem.
- Naczelnik polecił, żeby przygotować się na jutro, właśnie przyszliśmy się poradzić – wtrącił Dębiński – co należy wziąć do podróżnego tornistra, bo maszerujemy pieszo.
Udzielając tych rad z pełną aprobatą spojrzałem na zebranych. Zachowanie to nie uszło uwadze mojej małżonki i kiedy Ona, zdawałoby się zajęta codziennymi obowiązkami zwróciła się ku mnie – jak mi się wydało - w poważnym zamiarze. Czuła, że jestem rozdarty troską o rodzinę z jednej strony, a obowiązkiem wobec Ojczyzny z drugiej.
- Nie martw się mój kochany – wyszeptała czule. Nie martw się – powtórzyła obejmując mnie ramieniem ... W domu dam sobie radę .... bez Ciebie, jako żona żołnierza wojującego, będę miała przecież pewne przywileje i wychowam nasze dzieci na dobrych Polaków. Największe nieszczęście dotknęło by nas wówczas, gdybyś ponownie został aresztowany i wtedy nasze zmartwienia nie byłyby mniejsze – powiedziała moja mądra i rozsądna małżonka. Masz tu swój tornister przygotowany do podróży. Włożyłam do niego wszystko co uważałam za potrzebne w służbie wojskowej – dodała wyrozumiale i rozkazująco.
- Heniu ....Tyś się już na to zdecydowała ?
- Tak .... uważam, że to najlepsze rozwiązanie dla ciebie i dla nas.

Chciałem coś powiedzieć, ale patriotyczna postawa mojej kochającej i rozsądnej małżonki była rozbrajająca, a czułe i wiele znaczące spojrzenie córeczek, całkowicie wytrąciły mnie z równowagi. Mówiły one wtedy : nie martw się tatusiu, bo my Ciebie będziemy jeszcze więcej kochały ... wolimy tatusiu żołnierza niż cywila – wyznały z czułością te małe Polki !
Tak podbudowany wolą swoich najbliższych, żałowałem tylko, że nie było wtedy mojego syna. Następnego dnia, kiedy ostatecznie przygotowałem się do podróży, moja najdroższa żona włożyła mi na szyję medalik i pobłogosławiła na drogę, na daleką wojenkę drugiego etapu naszej walki o wolność Polski !
Serdecznie pożegnałem rodzinę, a córeczki przyrzekły mi, że będą modlić się o moje zdrowie i szczęśliwy powrót ! 
Kiedy zjawiłem się na punkcie zbornym w mundurze i z tornistrem na ramieniu, chłopcy ucieszyli się bardzo i przywitali mnie owacyjnie. Po moim ochotniczym zgłoszeniu do służby w WP, naczelnik WKR powierzył mi – jako najstarszemu wiekiem i stopniem – prowadzenie kolumny. Polecił odmaszerować szosą w kierunku Kisorycz, bo za miasteczkiem, zostanie mi wręczona marszruta trasy do najbliższej czynnej stacji kolejowej. Dnia 15 stycznia 1944 roku odmaszerowało wówczas 135 Polaków poborowych i ochotników do Wojska Polskiego w ZSRR. 

Koniec

- - -

OCALONE FOTOGRAFIE

1. Zdjęcie autora

2. Trudne początki - pierwsi w wolnej Polsce, na tle nieczynnej huty szkła w Rokitnie

3. Wnętrze huty, pierwsze próby z plastyczną masą szklaną.

4. Portret zbiorowy załogi huty szkła w Rokitnie, baza późniejszych działań niepodległościowych - maj 1927 r.

5. Orkiestra zakładowa huty szkła w Rokitnie - mocne środowisko krzewienia kultury polskiej na kresach.

6. Ochotnicza Straż Pożarna, pierwsi odważni.


wstęp - rozdziały 1-10rozdziały 11-20rozdziały 21-30rozdziały 31-40rozdziały 41-47komentarze czytelników


---------------

Wybór wspomnień.