Rodzinę Skoniecznych z Wołynia opisała Ewa Aksztejn

 

 

 Wincenty Skonieczny - mój dziadek urodził się w 1896 roku w Starej Warce w Polsce. Miał sześcioro rodzeństwa: siostrę Urszulę oraz pięciu braci Tomasza, Józefa, Andrzeja, Michała oraz Szczepana. Dzieciństwa dziadka nikt z żyjących dokładnie nie pamięta. Pierwsze wspomnienia przypadają na okres, kiedy nastoletni Wincenty wstępuje ochotniczo do Legionów Marszałka Józefa Piłsudskiego. Ma wtedy lat 16-17, a jest rok 1912.

Przez blisko 10 lat trwa jego służba wojskowa. Nie wiem jakiego stopnia w hierarchii wojskowej dosłużył się dziadek, ale zasłużył się z pewnością dla dobra Polski i był w ocenie innych dużym patriotą.

Wincenty Skonieczny przybył na Kresy Wschodnie w 1922 r., w dwa lata po uchwaleniu przez sejm ustawy o nadaniu ziemi zasłużonym żołnierzom (17.12.1920r.) i rozpoczął gospodarowanie na przydzielonej mu działce z przejętego przez państwo Polskie majątku. Razem z nim osiedliło się 42 wojskowych różnych stopni. Tylko zadziwiająca pamięć najstarszej córki dziadka Wincentego Heleny pomogła mi ustalić wiele nazwisk i stopni wojskowych tych, którzy nazwali swa osadę Kościuszków.

Na Kresach, Wincenty poznał swoją przyszłą żonę Petronelę. Dziewczyna była młodą matką z małym dzieckiem - synem Aleksandrem. Pochodziła z miejscowości Przebraże. Ojciec dziecka Grigorij Tropin był białogwardzistą z Doniecka nad Dnieprem.
Ponieważ Helenka jest najstarszą z sióstr Skoniecznych, zapewne najlepiej wszystko pamiętała z racji wieku, dlatego też relację o jej życiu i losach tego rodu oprę na podstawie jej przekazu.
Lata dzieciństwa i młodości Helenka spędziła jak samo jak pozostali członkowie rodziny w Kolonii Kościuszków. Mieszkali w dużym i przestronnym domu. Oprócz rodziny Skoniecznych, zamieszkiwał tam również brat dziadka Wincentego - stryj Tomasz. Zajmował u nich jeden pokój z kuchnią.

Do dyspozycji rodziny Skoniecznych były 4 duże pokoje i bardzo duża kuchnia. Dom, który wybudował dziadek był drewniany, z małych bali, parterowy z gankiem. Za to budynki gospodarcze: stajnia i obora był okazałe, murowane pokryte blachą . Ale początki nie były takie łatwe. Wyniszczona działaniami wojennymi ziemia wymagała wielu starań, aby przywrócić jej naturalną żyzność. Osadnicy pozostawili w tej ziemi wiele potu zanim stała się ona ich miłością, a potem tęsknotą.

Skonieczni jak już wspomniałam byli właścicielami około 16 ha ziemi, budynków gospodarczych oraz maszyn rolniczych. Posiadali również dużo zwierząt domowych - jeden arab wart jak mawiał dziadek na tamte pieniądze 3500 złotych, 5 koni roboczych, 9 krów, 30 sztuk trzody chlewnej, kury, kaczki i indyki. Rodzice Helenki żyli zatem na dość dobrym poziomie. Obydwoje dziadkowie byli ludźmi bardzo oczytanymi. Szczególnie dużo książek czytał dziadek Wincenty. Czytał je bez ustanku. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie robił nic więcej, ale myślę, że robił niewiele ponad to, ponieważ do cięższych prac wynajmował parobków.

Prababcia Petronela była kobietą, która potrafiła się znaleźć w każdym towarzystwie. Bardzo gospodarna, towarzyska i bardzo dbająca o swój wygląd.

Helenka, urodzona w 1925 r, była jednym ze starszych dzieci w osadzie, które rozpoczęły naukę szkolną w sąsiedniej wsi Ławrów, ponieważ w osadzie Kościuszków szkoła powstała trochę później, kiedy przybyło dzieci w wieku szkolnym. Szkoła w Ławrowie to typowa szkoła wołyńska, w której uczyły się razem dzieci polskie, ukraińskie i żydowskie. Nabywały tam nie tylko wiedzy, ale również nawiązywały się pomiędzy nimi koleżeńskie stosunki, zacierające narodowościowe różnice. Najbliższa szkoła średnia tj. gimnazjum ogólnokształcące mieściło się w Łucku. Nosiła ono nazwę Tadeusza Kościuszki. Ze względu na rozpoczynającą się wojnę, Helena zaliczyła tu tylko jedną klasę gimnazjum.

Dom Skoniecznych był bardzo gościnny. Bywali tu wszyscy koledzy pradziadka - prawie cała kolonia Kościuszków to jest byli legioniści Marszałka Piłsudskiego. Ale nie tylko oni. Rodzina Skoniecznych zaprzyjaźniona była również z rodzinami Ukraińskimi zamieszkującymi bliskie okolice. 

Helenka pamięta, że meble w ich mieszkaniu były tradycyjne jak na tamte czasy: komody z oszklonymi witrynami, ozdobne kufry, sofy i szafy.

 

Osada liczyła 42 domostwa i składała się z samych rodzin wojskowych. Wszyscy z nich byli ludźmi w średnim wieku. Dziadek Wincenty gdy przybył na Wołyń miał niespełna 30 lat. Starszyznę wśród legionowej wiary stanowili pułkownik Dąbrowski, którego dziadek Wincenty był podkomendnym oraz kapitan Tarnogórski-Grzymała. Legioniści wybudowali w Kościuszkowie grób (kopiec) nieznanego żołnierza ku czci tych, którzy oddali swe życie za ojczyznę podczas I wojny światowej i swojego ukochanego Marszałka. Celebrowali przy nim uroczystości patriotyczne, narodowe oraz odprawiali msze . Wśród osadników tradycja była wielce kultywowana.

Nieopodal kopca została wybudowana szkoła czterooddziałowa, której legioniści byli założycielami. Grunt pod budowę szkoły ofiarował pułkownik Dąbrowski. Przy szkole zostało wybudowane boisko sportowe. Dzieci grały tam w palanta, piłkę nożną i ręczną.

 

Kiedy rozpoczęły się działania wojenne, wojska Radzieckie zajęły tereny Wołynia 17 września 1939 r. Wysiedlenie ludności nastąpiło już 10 lutego 1940 roku.

Helena pamięta doskonale ten dzień. Było po północy kiedy NKWD-ziści otoczyli dom. Głośno walili pięściami i karabinami w okna oraz drzwi nakazując natychmiastowe otwarcie. Dziadek został posadzony na podłodze w nocnym ubraniu z rękoma splecionymi na karku. Nie pozwolono mu się nawet poruszać. Rosjanie rozkazali zbierać się bezzwłocznie. Rodzinie Skoniecznych udało się wziąć ze sobą jedynie trochę pościeli, kilka dodatkowych ubrań i parę kilogramów mąki. 

Przed domem czekali już najeźdźcy w dużych saniach i wywozili mieszkańców Kościuszkowa w stronę stacji kolejowej. Ci, którzy w tym czasie byli poza domami mieli więcej szczęścia i uniknęli deportacji.  Wyrwani ze snu, wystraszeni tym co może się złego zdarzyć, znaleźli się po jakimś czasie na stacji kolejowej Nieświcz. Stał tam podstawiony zespół wagonów towarowych przeznaczonych do transportu trzody chlewnej. Wagony te były nieszczelne, drewniane i śmierdzące, wyposażone tylko w malutkie okratowane okna bez szyb. Do jednego wagonu załadowywano od 80-100 osób. Nie było tam żadnych urządzeń sanitarnych ani prycz. Na środku stał jedynie mały piecyk węglowy (koza), do nikłego przynajmniej ogrzania wagonu. Byli stłoczeni jak śledzie w beczce, upokarzani na każdym kroku i poniżani. Tylko dzieci miały przywilej spania na podłodze.

Rodziny legionistów nie wiedziały dokąd ich ten pociąg zawiezie. Przypuszczali, że jeżeli pojadą w kierunku Warszawy, to zostaną wywiezieni do pracy do Niemiec, jeżeli zaś do Zdołbunów, to celem będzie Syberia. Ostatecznie wyładowano ich w Archangielkiej obłastii Solwyczegocki Rejon, Riabowski Sielsowiet, posiołok (wieś) Tisowaja. Mieszkali tam w drewnianych barakach po dwie , trzy rodziny w jednym pomieszczeniu. Panował tam bardzo zimny, niemal polarny klimat. Temperatura spadała w dzień do - 40 stopni. W miejscu tym, o którym chyba zapomniał nawet Pan Bóg przebywali do 17.09.1941r.- czyli niemal dwa lata. 
Tam dziadek Wincenty, a później Helenka pracowali przy wyrębie lasów syberyjskich. Rosjanie byli bezwzględni i okrutni niczym Niemcy. Dorośli oraz starsze dzieci pracowały pod strażą wojskowych niczym w obozie koncentracyjnym. Każdy, kto chciał się oddalić nawet za potrzebą, musiał się meldować i prosić o zezwolenie. Jeżeli tego nie uczynił ginął od uderzenie bagnetem.
Helenka pomimo młodego wieku była osobą bardzo odważną i niepokorną. Przez pewien okres czasu sprzątała cztery duże baraki NKWD oraz szpital dla Rosjan. Któregoś dnia jednemu z żołnierzy sowieckich nie podobało się sprzątanie młodej dziewczyny. Wezwał naczelnego lekarza i nakazał ocenić jej pracę . Stary lekarz zapytał tylko żołnierza ile osób sprząta te pomieszczenia. Kiedy usłyszał że jedna 16-letna dziewczyna stwierdził, że do jej pracy nie ma żadnych zastrzeżeń. Sowiecki żołnierz był jednak odmiennego zdania i z tak banalnego powodu chciał zastrzelić Helenkę. Kiedy wycelował w jej głowę, lekarz złapał go za rękę i pistolet wystrzelił w górę. Tym samym nieznany człowiek ocalił jej życie. 

Kolejno Helenka przez pewien okres czasu pracowała również w cegielni. Młodsze rodzeństwo Helenki - Maria, Jerzy, Bronisława i Hania (moja 6 letnia wówczas mama) siedzieli w domu, bądź zajmowali się pracami poślednimi. Byli zbyt mali by ciężko pracować. Przed rodzinami osadników w barakach wsi Tisowaja więzieni byli również Niemcy i Rosjanie. Warunki były bardzo ciężkie. Na całe szczęście trochę ciepłych ubrań mieli jeszcze z Polski.

 

17 września 1941 roku, NKWD-ziści zebrali wszystkich przed barakami. Ludzie przeżyli chwile grozy. Nie wiedzieli co z nimi się stanie. Dowódca Rosjan wystąpił przed szereg i poinformował, że Niemcy napadli na Rosję i że rodziny mogą jechać dokąd chcą, z wyjątkiem do Polski. To oczywiście było tylko czystą fikcją.

Cała rodzina Skoniecznych została wywieziona do Uzbekistanu. Wysadzili ich pod gołym niebem na palącym stepie. Przebywali tam przez dwa miesiące. Ciocia Helena z tego okresu niczego nie pamięta. Po dwóch miesiącach Helenę i jej rodzinę przesiedlono do południowego Kazachstanu - Obłast Czynkiencka, Czajański Rejon, Turkulski Selsowiet, Kołchoz im. Lenina; boga Związku Radzieckiego.

Klimat tam był zupełnie inny - bardzo suchy. Temperatura dla odmiany dochodziła do +40 stopni. Przez 9 miesięcy w Kazachstanie nie padały deszcze. Żeby rośliny mogły wegetować trzeba było nawadniać pola.

Helenka z rodziną mieszkała wtedy w ziemiance. Nie było w niej dachu, tylko na metalowych prętach ułożona trzcina lub trawy stepowe. Łóżka ulepione były z gliny. Dziadek pracował z kowalem w kuźni. Helenka wykonywała różne zajęcia. Pracowała przy nawadnianiu, furmaniła, prowadziła karawany wielbłądów, pracowała przy zbiorach. Podstawowym ich jedzeniem był jęczmień, kasza, pszenica i proso. Rarytasem były pieczone jeżyki, których kolce opalali w ognisku oraz żółwie jajka. Wszystko musieli kraść i na wszystko bardzo ciężko zapracować. Kazachowie nie chcieli dawać im nawet wody ze studni, jeżeli na nią nie zapracowali w pocie czoła.

Tubylcy mieli małe poletka, na których uprawiali arbuzy i melony. Za morderczą pracę dawali Helenie czasami owoce dla mniejszych dzieci. Mieszkańcy Kazachstanu suszyli owoce o nazwie kałony. Helenka nie potrafi porównać ich do żadnego polskiego owocu. Po ususzeniu pletli z ich miąższu warkocze, które nazywali kak. Podobno były bardzo dobre i bardzo słodkie. Dawali je dzieciom rzadko, ale Helenka doskonale pamięta ich smak. Były jak namiastka dawno zapomnianych cukierków, których w Kościuszkowie mieli zawsze pod dostatkiem.

9 lutego 1942 roku, Olek Tropin jej starszy przyrodni brat, który ciężko pracuje z Heleną na utrzymanie rodziny, wstępuje do armii gen. Andersa i wyrusza z południowym frontem. W rok po nim Dziadek Wincenty wyjeżdża z Kazachstanu do I dywizji im. T. Kościuszki, którą tworzyła wówczas Wanda Wasilewska w Sielcach nad rzeką Oką. Helenka pozostaje sama z czworgiem znacznie młodszego rodzeństwa i bardzo chorą matką. Pracuje teraz sama na wszystkich. Jej matka Petronela choć ma wtedy zaledwie 40 kilka lat, jest bardzo schorowanym człowiekiem. Liczne porody, rozedma płuc, astma i życie w straszliwych warunkach sprawiły, że nie była w stanie pracować. W tym okresie było im bardzo ciężko. Helena miała olbrzymie trudności z wykarmieniem i tak już niedożywionych i wycieńczonych dzieci.

W tym czasie Stowarzyszenie Rodzin Osadników Wojskowych, bądź znana aktorka Polska okresu międzywojennego Hanka Ordonówna (tego Helenka dokładnie nie pamięta), założyli ochronkę dla Polskich dzieci. Ponieważ babcia Petronela i Helena nie były w stanie wyżywić całej rodziny, postanowiły oddać tam ciocię Marysię i Bronię. Stan ten miała trwać tylko przez pewien okres czasu, dopóki dzieci nie powrócą do zdrowia. Potem dzieci miały szybko wracać do domów.

Helenka odprowadzała na wielbłądach do punktu zbornego dziewczynki drogą, która liczyła 50 km. Kiedy jednak wróciła do domu wszystkich ogarnęło przeczucie, że mogą ich już więcej nie zobaczyć. Kazachowie twierdzili, że zabrane dzieci trafią do zagranicznych adopcji. Postanowili zatem, że odbiorą Marysię i Bronię z powrotem. Helenka znów pojechała pożyczonym wielbłądem, żeby tym razem odzyskać dzieci.

 

Do miejsca, w którym umieszczono dziewczynki było jak pisałam wcześniej ponad 50 kilometrów. Dotarła tam o wschodzie słońca, podczołgała się do namiotów, zatkała buzie Marysi i Broni żeby nie krzyczały ze strachu i zabrała je ze sobą do domu. Na wieczór znów były w kołchozie z mamą i resztą rodzeństwa, a do tego bardzo szczęśliwe.

Nikt nie wie co mogłoby się stać z dziećmi, gdyby nie jej siła wewnętrzna i odwaga. Może już nigdy by się nie spotkały.  W kołchozie im. Lenina byli do 1946 roku. Już wtedy powstał obowiązek paszportyzacji obywateli Polskich. Choć władze Radzieckie bardzo naciskały na pozostanie w Rosji i przyjęcie ich obywatelstwa, to 31 marca 1946 r. wyjechali z Kazachstanu w długą dwumiesięczną podróż.

 

Do Polski dotarli w maju. Pociągiem towarowym, takim samym, którym odjeżdżali na Syberię dojechali do Pyskowic a następnie do Oleśnicy Śląskiej w województwie wrocławskim. Tam mieścił się kolejny punkt repatriacyjny. Na koniec dotarli pociągiem do Warszawy z paroma rodzinami żydowskimi.

W punkcie repatriacyjnym dziewczynki i babcia Petronela dostały po jednej sukience, syn Jerzy parę spodni i koszulę. Dziadek po powrocie z wojny otrzymał w ramach odszkodowania za zagrabione mienie 8 h ziemi i jeden pokój w małym poniemieckim domu we wsi Gąski. Na tym skończyła się pomoc naszego Państwa ludziom, którzy za ojczyznę oddaliby swoje życie.

 ---------------

Wybór wspomnień.