Julian Jach

Wspomnienia

 

Rodzina Jachów do Sosznik przybyła w 1935 roku. Z tej rodziny żyje tylko najmłodszy syn Julian. Żona Stanisława Jacha - Marianna z domu Brożek (1900-1976), córka Kazimiera (1924-1944), córka Stanisława (1926-2011), syn Julian (ur. 1930).

 

Soszniki pamiętam jako młodą wieś powstałą na gruntach po wyciętym lesie. Pierwsi mieszkańcy, którzy tam zamieszkali to Miśkiewiczowie, Janiccy, Brodzcy, Abramowiczowie. Największe gospodarstwo prowadziła wtedy pani Wereszko z synami.

W latach trzydziestych XX wieku wykupiło ziemię i osiedliło się tam kilka rodzin, Pasternak Leon, Dziubek, Masłocha Stanisław, Maj, Samul, Pałka Stefan - krawiec, Czart - szewc i Tomczak - kowal.

 

O pojedynczych mordach Polaków słyszało się wcześniej, a głośnym echem odbiło się wymordowanie mieszkańców wsi Parole, w nocy z 1 na 2 lutego 1943 roku przez nacjonalistów ukraińskich. Wtedy nazywano ich UPA, bulbowcy albo banderowcy. Od tego czasu panował strach. Ludzie mieszkający w pobliżu lasu czy na skraju wsi, na noc uciekali do centrum wsi. W zimie to było szczególnie nieprzyjemne i niebezpieczne. Moja siostra Kazimiera mająca małe dziecko chroniła je od zimna. Jednak oboje ciężko zachorowali. Jej córka Stanisława zmarła po dwóch miesiącach, a siostra po roku ciężkiej choroby.

Zagrożenia i napady powiększały się. Paliły się polskie wioski. W lipcu 1943 roku przywódcy z poszczególnych wsi uzgodnili, ze w razie potrzeby będziemy się grupować w parafialnej wsi Wyrka, a przy większym zagrożeniu przeniesiemy się do innej wsi parafialnej - Huta Stepańska. 

Tam znaleźliśmy się w połowie lipca. Dorośli mężczyźni odpierali ataki banderowców. Kończyły się zapasy do strzelb myśliwskich i kilku karabinów. Same widły, kosy i siekiery nie wystarczały. Wtedy nasi przywódcy podjęli decyzję aby o godz. 2-giej w nocy 17/18 lipca 1943 uciekać do najbliższej stacji kolejowej, tzn. do Antonówki (na trasie Rafałówka-Sarny). Ludzie starali się zabrać jak najwięcej żywności, często do wozów przyczepiali krowy i cielaki. Kolumna wozów ustawiła się na szerokiej drodze zwanej szlak. Kiedy ruszyła, na końcu widać było ciągle dojeżdżające wozy. Będąc 1 km od lasu z boku kolumny otworzono do nas ogień z karabinów. Wtedy przednia część kolumny ruszyła galopem do lasu, a druga połowa wozów zawróciła do wsi. Przed strzałami ludzie zaczęli się ukrywać w przydrożnych rowach, ale napastnicy zaczęli strzelać z granatników zabijając i raniąc wielu Polaków.
Widziałem jak mój sąsiad Stefan Pałka niósł na rękach swą nieżywą żonę, a ona jak gdyby trzymała na rękach swoje malutkie martwe dziecko. Pamiętam, że zaniósł je na cmentarz w Hucie Stepańskiej.

W tym samym dniu w godzinach popołudniowych rozpętała się wielka burza i nasza starszyzna podjęła decyzję aby ponownie podjąć próbę ucieczki. Wtedy wyjechaliśmy z Huty Stepańskiej i dość spokojnie dojechaliśmy do stacji kolejowej Antonówka.

 

Na temat ucieczki 18 lipca 1943 roku krążyły opowieści, że to tylko cud pozwolił nam przeżyć, ale były też opinie, że to Niemcy zakazali Ukraińcom strzelać do Polaków, ponieważ są oni potrzebni do pracy na terenie III Rzeszy.

 

Rodzina Jachów we wsi Soszniki spędziła osiem lat. Dalszy okres wojny przeżyliśmy w rodzinnych stronach rodziców, w powiecie jędrzejowskim, woj. kieleckie.

Po wojnie moja siostra i mama zamieszkały we wsi Kraczynki (woj. łódzkie), a potem w Zgierzu. Ja na stałe osiedliłem się w Zamościu, gdzie mieszkam do dzisiaj.

 Julian Jach, Zamość 2012.

 

---------------

Wybór wspomnień.