TORCZYN „Na mapie Pierwszej Rzeczypospolitej wydanej w 1770 roku (Mapa Bartłomieja Folino – Mapa Generalna i Nowa Całej Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego) Torczyn jest zaznaczony jako Turczyn. Pierwotną nazwą miejscowości zainteresował się pan B. Żmijewski. Uważa on, że nazwa ta nie wywodzi się od Turków, lecz od turów biegających po ówczesnych puszczach. Dawne podanie głosi, że to chłopi, nanosząc ziemię w czapkach, usypali na bagnach obecna „Górę Kościelną”. (5) Należy przypuszczać, że w dawnych czasach, nim wybudowano kościół, na tej górze stał drewniany zamek. „Torczyn nad Stawgą. Biskupi łuccy Aleksander i Stefan Rupniewski zakończyli tu życie. Za Jerzego Falczewskiego, który tu zamek zbudował. Przywilejem Zygmunta I w 1540 roku Torczyn zamieniono na miasto z ustanowieniem prawa magdeburskiego i jarmarków” (3) str. 51. „23 km na zachód z Łucka leży miasteczko Torczyn, 4500 mieszkańców (80% żydów) z cerkwią, 4 synagogami i kościołem drewnianym z roku 1778 (pw. Trójcy Świętej i św. Jana Chrzciciela), kilka gospód, restauracja Preskera (czeska). Jest to stara osada, która istniała już w XI wieku, była własnością biskupów łuckich, centrum ich dóbr, który był ich ulubioną rezydencją. Zniszczał on bez śladu. Po kasacji ich dóbr w końcu XVIII wieku przez rząd rosyjski, przeszły dobra na Karczów, później na hrabiów Tarnowskich. Tutejsza włość biskupia obejmowała 250 ha z jednym miasteczkiem i 14 wsiami” (2). "5 III 1919r. podczas zdobywania Torczyna przez wojsko polskie został śmiertelnie ranny pułk. Lis - Kula, ”który zmarł pod Torczynem w dniu 7 III 1919 roku. W dniu 19 III 1929 roku został odsłonięty pomnik jemu poświęcony. W czasie okupacji sowieckiej ten monument poświęcono pamięci bohatera radzieckiego Dzisiaj nie ma pomnika, ale ksiądz Marek Dmitruk, dla uczczenia pamięci Lisa - Kuli wybudował obok nowego kościoła symboliczny jego grób”. (5)
„Przy kościele w Torczynie była dzwonnica z trzema dzwonami: dużym, średnim i sygnaturką. Na nabożeństwa majowe zapraszała sygnaturka, na niedzielę – dzwon średni, a w czasie procesji dzwoniły wszystkie dzwony. W kościele były stare, pięknie brzmiące organy. Dobierani starannie organiści posiadali najczęściej piękne głosy. Istniał również w mieście chór złożony z najbardziej utalentowanych muzycznie parafian.” (5). „Cmentarz był kwadratowy. Obsypany wałem. Ogrodzony drutem. Aleje były rozmieszczone na planie kwadratu. To było miejsce spacerów w niedzielne popołudnia. Tam spotykali się Polacy, ci wielcy i mali. Wymieniali ukłony, spojrzenia, oceniali ubiory. Żywi i martwi byli razem w niedzielne popołudnie. Było to trwałe miejsce więzi teraźniejszości z przeszłością.” (5) Na tym cmentarzu od XVIII wieku spoczywali w rodzinnym grobowcu kolejni moi przodkowie. Ja uczestniczyłem w pogrzebie Jadwigi i Leona Bujalskich. Wojska radzieckie w 1944 r. zamieniły grobowiec Bujalskich na stanowisko „przeciwlotnicze”. Usunięto szczątki pochowanych, a w trumnie metalowej Leona Bujalskiego poszukiwano skarbu. (Relacja ustna Edwarda Kawarskiego.) W latach następnych na terenie cmentarza parafialnego założono park, a później postawiono pomnik poświęcony bohaterom „SŁAWA 1941–45”. Jego demontaż rozpoczęto podczas mego pobytu w Torczynie w 1995 roku. Obecnie na miejscu dawnego cmentarza i pomnika znajduje się kaplica ufundowana przez członków Towarzystwa Przyjaciół Torczyna, w tym p. T. Dąbrowskiego. Poświęcono ją w 1999 roku. „Łaźnia mieściła się w dzielnicy żydowskiej na skraju „Kozidojów”. Spełniała przede wszystkim rolę rytualnej łaźni żydowskiej. W wydzielone dni korzystali z niej również ludzie innej narodowości, mężczyźni z łaźni parowej, kobiety z wanien” W Torczyńskiej łaźni w latach 1900 – 1941 pracowali mój dziadek Marcin Jaźwiński i stryj Marcin Nowicki, pisze p. Jerzy Jaźwiński”.(5) „Łaźnia stała na podwyższeniu. Czerpano konwią wodę ze studni. Płynęła woda korytem do wielkiego zbiornika. W dzień , w noc. Z ojca na syna w ustawionych w szereg wannach moczą się Polacy, Ukraińcy, Żydzi. Każda nacja w swoim czasie. Według rangi. Na stopniach parowej łaźni smagają się witkami Polacy, Ukraińcy, Żydzi. A pompa ludzka ciągle leje wodę. W dzień, w nocy, latem i zimą. Burza dziejowa zmiotła podest ... budowlę z cegły. Stoją nowe domy. Pozostał widok na „Kamienną Górę.”(5)
Tu odbył się mój chrzest, pierwsza komunia i bierzmowanie. Ogrodzenie wokół kościelnej góry w Torcznie ufundował M. Rudnicki, mieszkaniec kol. Jamki. Słyszałem jak podczas Mszy Świętej, ksiądz Wł. Sielawa z ambony składał mu podziękowanie. W dni świąteczne katolicy miejscowi i z najbliższych okolic uczestniczyli we Mszy Świętej. Pamiętam, jak ksiądz czytał modlitwy po łacinie, a organista z chórem śpiewali podczas nabożeństwa. Nieznajomość języka łacińskiego, uniemożliwiała ludziom zaangażowanie się w to, co działo się przed ołtarzem. Zgromadzeni śpiewali lub wyciągali książeczki i różance, by w ten sposób uczestniczyć w liturgii. Odmawianie różańca nikogo nie raziło – to było normalne. W tych okolicznościach dzieci naśladowały dorosłych, pamiętam, że pewna dziewczynka modliła się gorliwie, ale z odwróconą książeczką w ręku. Na zwróconą uwagę, że trzyma nieprawidłowo książeczkę (odwróconą), odpowiedziała: „Tak też umiem czytać”. I tak pozostała do końca Mszy. Oczywiście wszystko zależało od tego, jak sprawowano liturgię, oraz od poziomu intelektualnego uczestników. Msze w kościele odbywały się codziennie, a parafianie zamieszkali kilka kilometrów od Torczyna uczestniczyli w liturgii raz w tygodniu. Biedniejsi zdążali pieszo, często na bosaka, a dopiero przed miastem lub na placu kościelnym wkładali obuwie. Zwyczajem było, że po zakończonej Mszy Świętej, na placu przed kościołem roiło się od różnych grup osób, powozów, furmanek i koni. Gromadzili się grupami znajomi i omawiali jakieś własne problemy. Następnie większość udawała się do swych domów, a niektórzy zbierali się w restauracjach, gdzie kontynuowali rozpoczęte dyskusje. „Już w końcu 1942r. łucki inspektorat AK zorganizował w Torczynie odcinek pod kryptonimem „Alians”. Dowódcą odcinka został Witold Goleniewicz, „Smoliński”, a jego zastępcą nieznany z nazwiska „Olsza”. Zorganizowano dwa pododcinki: „Bąki”, pod dowództwem Jana Wasilewskiego „Sowy” obejmujący samo miasteczko Torczyn” oraz „Bary”, który obejmował okoliczne wsie. Można przypuszczać, że w skład tego pododcinka wchodziły placówki samoobrony z kol. Jamki, i kol. Usickie Budki. Stan osobowy odcinka dochodził do 65 ludzi w połowie 1943 roku. O bojowej działalności oddziałów tego odcinka nie wiadomo zbyt wiele. W marcu 1943 roku Niemcy nakazali ukraińskiej pomocniczej policji zdać otrzymaną broń. Spowodowało to masową ucieczkę do „lasu” prawie wszystkich Ukraińców z bronią w ręku. W praktyce oznaczało to wzmocnienie oddziałów UPA na Wołyniu o 4000 dobrze uzbrojonych i przeszkolonych w akcji eksterminacyjnej ludzi. Wówczas to Siedlecki zgłosił swój oddział do pracy w policji pomocniczej. Niemcy propozycję przyjęli, dając im na początek 4 karabiny. W taki sposób oddział Siedleckiego stał się polską policją pomocniczą i zaczął pełnić służbę w Torczynie. Niedługo potem, jak wspomina Siedlecki, zjawił się w Torczynie niejaki Ochman, który dobrze mówił po polsku. Przywiózł ze sobą 22 karabiny dla nas, żądając przed ich wręczeniem podpisania deklaracji, że broń nie może być użyta przeciwko polskiej organizacji podziemnej. Deklarację taką Władysław Siedlecki podpisał i został wyznaczony komendantem placówki Torczyn. Każdy z członków grupy otrzymał karabin i zezwolenie na noszenie broni. Więcej informacji zachowało się na temat działalności półlegalnego oddziału Władysława Siedleckiego, który począł się organizować w 1942 roku. W skład jego oddziału, jak pisze Siedlecki, wchodziło początkowo 11 ludzi: Czesław i Zygmunt Bychawscy, kpr. pchor. Karol Gabryel, Czesław Jakubowski, Franciszek Kołożyński, Czesław i Władysław Mikołajewscy, Mieczysław Wadowski i Czesław Wiśniewski. W Wigilię 1943 roku, jak pisze Władysław Siedlecki, banderowcy napadli na Torczyn. W wyniku tego napadu toczyła się zażarta 3 godzinna walka, a banda zastała rozbita. Na polu walki znaleziono 16 zabitych. Spalił się dach plebani i dwa domy. Część policji nie brała udziału w walce, rozproszyła się i pochowała w różnych miejscach. To była ostatnia akcja – potyczka oddziału AK z Torczyna z bandą UPA. Przy końcu stycznia 1944 r. policja polska została wyprowadzona do Antonówki. Torczyn pozostał bez żadnej ochrony. W tym okresie spalono kościół i plebanię Po trzech dniach Niemcy rozrzucili ulotki z samolotu z wezwaniem Ukraińców do powrotu do służby w policji pomocniczej. Niemal natychmiast zgłosiło się około 120 ochotników, z których Niemcy utworzyli batalion ukraiński. Rozpoczął się okres terroru. Polacy ratowali się ucieczką do Łucka lub Antonówki.”(4)
Jednocześnie podaję niżej dziecinne przeżycia w Torczynie: Jerzy Jasiński pisze :”Przez moment byłem znów małym dzieckiem, wracającym z kościoła, w którym służyłem do Mszy Świętej. Dopadła mnie grupa wyrostków i dotkliwie stratowała. Tak działo się wielokrotnie. Był to czas okupacji sowieckiej. Szedłem dalej. Powróciły migawki z okupacji niemieckiej. W pobliżu cerkwi przy Komendanturze Niemieckiej – Łapanka. Niemcy ładowali ludzi na samochody i wywozili na rozstrzelanie. Znalazłem się w grupie złapanych. Wraca straszne uczucie z tamtych lat i zaraz ulga, przecież przeżyłem. Pomogła mi pracownica komendantury, znajoma Ukrainka. Cudem wyciągnęła mnie z samochodu, ratując życie. Nie wiem, co się dzieje z tą dziewczyną” (5)
Ja Ryszard Bujalski przeżyłem, jako świadek. Dokładnie pamiętam ostanie moje spotkanie z ludnością żydowską w Torczynie. W ten ciepły i słoneczny dzień 1942 roku, zgodnie z życzeniem mamusi, w godzinach porannych udałem się do Torczyna po lekarstwa. W aptece na ladzie położyłem receptę i 500 karbowańców. Otrzymałem lek. Wydano resztę wraz z wpłaconą kwotą. Na zwróconą uwagę, zastałem skarcony przez obsługującą Żydówkę i nakazała natychmiast opuścić aptekę. Wyszedłem z uczuciem dziwnego niepokoju. Od rówieśników dowiedziałem się o mającej nastąpić likwidacji getta. Był już przygotowano wykop ziemny. Odnosząc do domu lekarstwo obejrzałem kirkut, zobaczyłem olbrzymie dwa puste doły, świeżo wykopane. W domu zjadłem posiłek. Ukradkiem udałem się z dwoma kolegami na wzgórze, położone obok gospodarstwa Szwajkowskiego, z którego oglądaliśmy panoramę Torczyna, wraz z drogą prowadzącą na kirkut do przygotowanych olbrzymich dołów. W ten ciepły i słoneczny dzień ukryliśmy się w żywopłocie otaczającym zabudowania gospodarcze i obserwowaliśmy, jak policja ukraińska eskortowała Żydów maszerujących czwórkami na kirkut. Z otwartymi ustami przyglądaliśmy się na ten rozgrywający się przed nami dramat. Nie dowierzaliśmy, że jesteśmy świadkami okrutnej zbrodni, której nie rozumieliśmy. To przecież ludzie. Nie docierało do mojej świadomości to, co widziałem. Przede mną była to jednolita masa ludzi. Wszyscy przygnębieni, z pochylonymi ku ziemi głowami. Najbliżsi trzymali się za ręce. Z tej odległości nie było słychać lamentu i płaczu, ale unosił się dziwy szum – wrzawa powstała ze zmieszanych głosów ludzkich – pisk, szwargot, ujadanie psów. Przemierzali swą ostatnią drogę otoczeni policją i psami – odczuwaliśmy pozorny spokój. Tylko jeden młodzieniec uciekł, biegnąc zygzakiem. Policja popisywała się umiejętnością strzelania. Przed kirkutem zatrzymano pochód. Po kilka osób podchodziło do krawędzi dołu, a policjanci z bliskiej odległości strzelali w tył głowy. Ofiary padły do dołu. Widząc tę tragedię - nie wytrzymałem. Uciekłem do domu. Po kilku dniach idąc do Torczyna zatrzymałem się przed kirkutem i obejrzałem zaschnięty ślad strumyka krwi o długości ponad 200 metrów. Wypływał ze zbiorowej mogiły, z wierzchołka wzniesienia (około 2m) samoczynnie powstałego na tym zbiorowym grobie. Widok był przerażający. To wydarzenie wywarło olbrzymi wpływ na mą psychikę. Obserwowane wtedy obrazy pozostały w mej pamięci i towarzyszą mi przez całe życie. Komendant niemiecki - oficer wermachtu, w tym dniu był nieobecny w Torczynie – to nie znaczy, że nie wiedział co się działo w tym dniu.
|
Zdjęcia od autora z Białostoku i z Torczyna. Strona o Białostoku. --------------- |