Anna Morawska z d. Musił

Żytyń – Cukrownia miejscowość mojej młodości.

 

Osada, w której była Cukrownia. Były tam dwa piętrowe bloki, w których mieszkali pracownicy cukrowni. Na cukrownie mówili Rafineria.

W mojej miejscowości był kościół, szkoła siedmioklasowa powszechna imieniem Władysława Rejmonta. Przy szkole był domek nieduży to była stolarnia.

Za moich czasów dyrektorem szkoły był Pan Twardowski. Nauczycielami byli:
Pan Junk
Pani Chechłosa
Pani Ramsowa
Pani Aksamitowska
Pani Srokosz
i wielu innych, których nazwisk nie pamiętam.

 

Panią Aksamitowską nigdy nie zapomnę. Ona prowadziła drużynę harcerska. Ja po pewnym czasie zdałam egzamin i zostałam jej przyboczną. Egzamin zdawałam przy ognisku, było dużo zaproszonych gości.

Moją radość trwała krótko. Wyszłam za mąż za Jana Morawskiego, który mieszkał w Borszczówce i tam się przeprowadziłam. Tam przeżyłam piekło, ponieważ zabito tam mojego męża, a ja z synkiem cudem ocalałam. Mając trzyletniego synka musiałam wracać do Żytynia – Cukrowni, bo tam wcześniej mój tato zabrał synka i tam było bezpieczniej. Tak myślałam. Jednak okazało się, że gehenna zaczęła wracać tam gdzie byli Polacy.

Nigdy tego nie zapomnę, ja z malutkim synkiem sama, moja mama sama, ponieważ ojciec był na wojnie i siostra. Ukraińcy zaczęli zabijać Polaków, wszyscy uciekali gdzie tylko było można i gdzie uważaliśmy, że w miarę jest bezpieczniej.

Jednego razu moja mama uparła się, żeby już nie uciekać i ten raz zostać w domu. Mama postanowiła, że jak zostaniemy, to się na nich uszykujemy i będziemy się bronić. Tej nocy przyszli Ukraińcy i zaczęli walić w drzwi i krzyczą „otwieraj” a moja mama zaczęła wołać „chłopcy Janek, Władek, Stasiek chodźcie tu” . Ukraińców było dwóch przestraszyli się i uciekli bo myśleli, że naprawdę tylu nas tam jest. W ten sposób uniknęliśmy śmierci.

Nie wszyscy Ukraińcy byli źli. Nasz sąsiad Radczuk, który mieszkał z siostrą i jednym bratem chciał mnie ratować z dzieckiem. Powiedział, żebym u niego mieszkała i jak przyjdą to on powie, że jestem jego żoną. Tej samej nocy przyśnił mi się mój sąsiad z Borszczówki pan Niezbrzycki i powiedział „proszę nie idź tam na noc bo dziecko zdradzi i oboje tu zginiecie, bo tu na wysadzanej drodze jeżdżą bandyci”. Ten sen był proroczy, bo tej nocy banderowcy zabijali Polaków, Żydów i komunistów. Naprawdę jechał w nocy wóz Ukraińców pełen rzeczy po zabitych. Był tam Niemiec krzyczał „halt” a Ukraińcy strzelali do niego, zranili go w nogi i zabrali do koszar.

Niedaleko w Kołodence mieszkał Bolek Musił. Przyszli do niego Ukraińcy. Żona i dwóch synów schowali się w stajni, po drabinie weszli na strych tam się schowali i siedzieli jak myszy pod miotłą. Widzieli jak Ukraińcy torturowali Bolka. Kazali mu klękać i modlić się do nich. Robił wszystko co kazali, bo chciał uniknąć śmierci. Na koniec tortur przeszyli go bagnetem i strzelili mu w głowę.

Żona z synami uciekła do nas, jakieś 5-6 kilometrów. Aby go pochować rodzina poprosiła ukraińskiego popa, żeby pomógł zabrać ciało. Zabrali go na wóz i przykryli słomą i szybko zawieźli na cmentarz, gdzie został pochowany bardzo szybko.

Nie zapomnę zdarzenia z koleżanką Ukrainką, która nazywała się Domka. Kiedy wróciłam z Borszczówki i nic nie miałam, zaczęłam robić na drutach. Tak dorabiałam na życie. Ona przyniosła mi włóczkę, żeby zrobić jej dużą chustę. Kiedy ją odbierała nie powiedziała nawet dziękuję i nie chciała zapłacić. Moja mama mówi do Niej: „Donka, przecież ona nie ma nic, musi coś kupić dziecku”, a ona na to: ”A po co mam płacić kiedy i tak was powybijają”. 

Niedługo później ona została zabita przez swoich, a ja żyję do dziś i mam obecnie 92 lata i teraz przekazuję co przeżyłam w tamtym okresie mojego życia.


Anna Morawska, grudzień 2011 r.

---------------

Wybór wspomnień.